Same chęci lewicy nie wystarczą
Czy blada forma SLD na progu kampanii to chwilowa zapaść? A może zapowiedź końca ery Napieralskiego? Ale lider Sojuszu przeżył już kilka politycznych śmierci
Sukcesy Grzegorza Napieralskiego są nie do zakwestionowania. Wystarczy przypomnieć ton, w jakim komentatorzy przyjmowali jego prezydencką kandydaturę, wyśmiewając jego osobowość i wróżąc mu parę procent. Dostał 13,68 – to najlepszy wynik lewicy od lat. Albo kampanię mainstreamowych mediów przeciw zygzakowatej linii SLD w obecnym parlamencie, kiedy Napieralski nie chciał w każdej sprawie firmować polityki rządzącej PO. To ta linia pozwoliła mu przynajmniej utrzymać wyborców.
Swoje względne sukcesy zawdzięcza uporowi i pracowitości. Okazał się też zręcznym partyjnym graczem, nawet jeśli jego mdłe komunikaty nie budzą takiego respektu jak rozkazy typowych samców alfa, liderów innych partii. W porę ograniczył konkurentów, nie ryzykując (choć z ważnym wyjątkiem Bartosza Arłukowicza) partyjnego rozłamu. I zbudował pomost między starymi i nowymi czasami – dziś jego czołowymi doradcami są cudownie pogodzeni Aleksander Kwaśniewski i Leszek Miller. Umiejętność słuchania rad pozwalała też Napieralskiemu korzystać z talentów ukrytych w kuluarach graczy: Włodzimierza Czarzastego i Roberta Kwiatkowskiego.