Autor rozszczebiotany nad miarę
Zbigniew Korpolewski to legenda PRL-owskiej estrady. Aktor i reżyser, konferansjer i dyrektor, do tego mąż Ireny Santor. Wreszcie, co nas tu szczególnie interesuje – autor.
Swoje satyryczne teksty pisywał zawsze pod konkretnego wykonawcę. Nie dbał o ich druk, w zupełności wystarczała mu kasa płynąca z estrad, na których prezentowali się w jego monologach najwybitniejsi polscy aktorzy komediowi z Ireną Kwiatkowską, Janem Kobuszewskim, Janem Kociniakiem, Romanem Kłosowskim. Na czele zaś – z Hanką Bielicką, o której teraz, pięć lat po jej śmierci, postanowił napisać książkę. Nawiasem mówiąc, pierwszą w swoim życiu, co jednak trudno uznać za okoliczność łagodzącą.
Grzech główny Korpolewskiego polega na tym, że zamiast skupić się na swojej bohaterce, w świetle jupiterów ustawił samego siebie. Czytając książkę, mamy wrażenie, że na co drugiej stronie narracja się urywa, a na scenę wychodzi autor i anonsując się nieśmiertelnym: „Tiepier ja!” zawraca nam głowę, odrywając od głównego wątku opowiadanej historii. Zabawna jest przy tym autorska samoświadomość Korpolewskiego, doskonale orientującego się, w którym momencie „rozszczebiotał się mocno ponad miarę”, ale nie przeszkadza mu to snuć swoich dyrdymałków.