Walcząca duma Filipin
Kiedy Manny Pacquiao wchodzi do ringu, by stoczyć kolejną bitwę, jego blisko stumilionowy kraj zamiera
Policja ma wtedy spokój ze złodziejami i bandytami, którzy na później odkładają swój proceder, a rebelianci islamscy i armia zawieszają nieformalnie broń. Manny Pacquiao jest na Filipinach bogiem. W dzieciństwie przymierał głodem, teraz jest milionerem, który potrafi się swym bogactwem dzielić z filipińskimi biedakami. Fortunę zdobył dzięki żelaznym pięściom, którymi podbił bokserski świat. Tylko za ostatnią walkę z Amerykaninem Shane’em Mosleyem miał zagwarantowane 20 mln dol., a przecież do tej sumy dojdzie jeszcze minimum 10 mln ze sprzedaży pay-per-view. Największe oczywiście na Filipinach.
Kiedy walczył z Mosleyem, tysiące ludzi oglądało jego występ w Manili, na telebimach wystawionych w centralnych punktach stolicy. Godzinę po zwycięskiej walce rozmawiał z nim telefonicznie sam prezydent Filipin Benigno Aquino III, który zaraz po jej zakończeniu przesłał mu gratulacje.