Rejs II
Marek Piwowski bagatelizuje swoją agenturalną przeszłość. Jednak teczki TW „Andrzeja Krosta” – taki miał kryptonim – dowodzą, że donosił na działaczy emigracyjnych czy znanych literatów
Nie zachowała się teczka pracy z raportami TW „Andrzeja Krosta” – Marka Piwowskiego, który bagatelizował w związku z tym swoją współpracę z SB, zapewniając, że była konfabulacją, grą dla paszportu. Mówił więc „nikomu nieszkodzące duperele”, „był agentem, jak z koziej dupy trąba, nie dał mi żadnej, istotnej informacji, gadaliśmy o wódce i dziewczynach”, sekundował mu jego kumpel z Pragi, a zarazem oficer prowadzący porucznik Tadeusz Zakrzewski. I obaj zaśmiewali się w „Newsweeku”, nawzajem się przepraszając – esbek za to, że go zwerbował, Piwowski, że „nie sprawdził się jako tajny agent nietajny”.
Czy nie czytali Bułhakowa? Archiwa nie płoną i raporty TW „Krosta” – wystukiwane przez niego na maszynie albo też spisywane „ze słów TW” przez jego kolejnych oficerów prowadzących (mjra Władysława Rutkę i Mariana Jasaka) – wypływają z teczek spraw, które inicjował, dowodząc, że, niestety, się sprawdził. Że nie oszczędzał nawet swoich najbliższych przyjaciół, m.in. Janusza Głowackiego, ani też tzw. danych wrażliwych, a przede wszystkim dostarczał cennych informacji, które uruchomiły wiele esbeckich operacji i choć być może robił sobie jaja, konsekwencje nimi nie były. A z tego ktoś o jego inteligencji musiał zdawać sobie sprawę.