Ministerialna katastrofa
Radek Sikorski przypomina – słusznie, ale jak to zwykle u niego w źle wybranym momencie i miejscu – katastrofę Powstania
Minister spraw zagranicznych RP, wiceprzewodniczący PO i jeden z filarów jej kampanii wyborczej (czy ten człowiek jeszcze śpi?) Radek Sikorski napisał na Twitterze, że Powstanie Warszawskie było „narodową katastrofą”. Zrobił to 31 lipca, a więc dzień przed kolejną rocznicą godziny „W”. Ten wpis jest obrazem talentów dyplomatycznych, przysłowiowej już ogłady i manier ministra. Także wyczucia polszczyzny znanego od czasu apelu o „dorżnięcie watahy”.
W ramach rozważań o pamięci historycznej warto zauważyć, że najsłabsza jest u nas pamięć historyczna ostatnich dwóch lat. Minister Sikorski chętnie zajmuje się sierpniem 1944 r., ale moim zdaniem powinien raczej skoncentrować się na okolicach marca 2010 r. To wtedy – jak głosi raport Millera – do warszawskiej centrali MSZ przyszedł claris naszego ambasadora w Moskwie Jerzego Bahra, który przekazywał opinię dyrektora Nieczajewa (nomen omen) z rosyjskiego MSZ.
Przekaz był jasny: lotnisko w Smoleńsku jest od miesięcy nieczynne, odradza lądowanie na nim i sugeruje wybór innego lotniska dla przylotu na uroczystości katyńskie. Claris przyszedł i wpadł do jakiejś ministerialnej czarnej dziury, aby stamtąd nigdzie nie wyjść.
Radek Sikorski przypomina – słusznie, ale jak to zwykle u niego w źle wybranym momencie i miejscu – katastrofę Powstania. Dowódcy Armii Krajowej, podejmując decyzje o jego rozpoczęciu, zignorowali elementarne fakty. Po pierwsze, nie zamierzali nas wesprzeć zachodni alianci, o czym informował choćby w lipcu 1944 r. kurier z Londynu
Nowak-Jeziorański. Po drugie, współpraca AK z Sowietami przy zdobyciu Wilna powin-na uświadomić dowódcom Polski Podziemnej, jak ma wyglądać „wyzwalanie” Polski. Rozpoczęcie Powstania, gdy tylko co dziesiąty AK-owiec dysponował bronią, przyjmowanie za pewnik perspektywy parodniowych zwycięskich walk, było startem w drogę bez powrotu.
Ministerialna pasja historyczna zatrzymuje się niestety na tej odległej przeszłości. Sikorski nie widzi dramatycznych podobieństw w zaniechaniach, brawurze i braku kalkulacji ryzyka między tragedią warszawską a smoleńską. Musimy coś w Polsce przepracować, aby nie tylko pielęgniarki, piloci i inżynierowie odpowiadali za katastrofy, do których doprowadza na ogół system, w którym najbardziej bezkarni w słowach i czynach są politycy, czyli najważniejsi decydenci. W końcu odszedł minister Klich, bo mogłoby się okazać, że jedynymi, którzy poniosą jakiekolwiek konsekwencje, będą młodsi oficerowie lub mechanicy z 36. specjalnego pułku lotniczego.
Skoro więc minister Sikorski tak lubi historyczne rekonstrukcje i spory, oczekuję od niego odpowiedzi publicznej: dlaczego nie zareagował przez 30 dni na claris ambasadora Bahra? Dlaczego nie alarmował, że stan lotniska w Smoleńsku grozi „narodową katastrofą”? Rozumiem, że dla rządzącej Platformy Obywatelskiej fakt, iż premier Tusk zdołał bezpiecznie wylądować, pozwala zapomnieć i o tej depeszy, i o jej kompletnym zignorowaniu przez ministra Sikorskiego. Ja jednak będę się upierał i pytał publicznie szefa MSZ: dlaczego?
Bowiem Rosja według nie tylko mojej, ale i powszechnej wiedzy (nie mówiąc już o historycznej świadomości) jest krajem, w którym jeszcze niejeden statek zatonie na Wołdze, ale żaden pasażer ani rozmówca Władimira Władimirowicza Putina nie utonie w takim wypadku.