Reguła przetrwania (do wyborów)
Wiara Tuska i jego ministra finansów w „regułę wydatkową” przypomina wiarę Chruszczowa w kukurydzę
Naprawimy nasze finanse publiczne najszybciej w Europie! Zreformujemy wszystko! Tylko… po wyborach. Tako rzecze minister Jacek Rostowski. Parę tygodni temu w wywiadzie dla „Dziennika” zapowiedź tę złożył jeszcze dość enigmatycznie. Przemawiając niedawno do swoich, czyli dla partyjnego serwisu Platforma.org, był bardziej konkretny: dzięki przyszłym reformom rząd poczyni 80 mld zł oszczędności budżetowych w ciągu dwóch lat, co w zasadzie rozwiąże problem.
Taka zapowiedź robi wrażenie. Konkretnie – robi wrażenie groteskowe. Szczególnie w ustach ministra rządu, który od trzech lat uprawia budżetowe dziadostwo, zajmując się głównie „kreatywną księgowością” i skubiąc dla łatania dziur OFE czy rezerwę demograficzną. Gdyby nie spadły temu rządowi z nieba wielkie podwyżki cen paliw, przekładające się automatycznie na wzrost wpływów z akcyzy, może już by go porwała lawina obligacji spłacanych innymi obligacjami. A tu nagle 80 mld w dwa lata! To brzmi jak „piatilietku w tri dnia” ze starego kawału!
Jakimże cudownym sposobem ma rząd osiągnąć ten sukces? Kto trochę zna wypowiedzi ministra Rostowskiego, ten się już domyśla: regułą wydatkową! Reguła wydatkowa to panaceum. W regułę wydatkową pan minister i jego pryncypał wierzą jak Chruszczow w kukurydzę. A co to takiego reguła wydatkowa? Po prostu powie się samorządom i jednostkom budżetowym: nie wolno wam wydać w roku budżetowym więcej niż tyle a tyle!
Jakież to proste! Aż trudno uwierzyć, żeby nikt jeszcze na to nie wpadł.
Wyjaśnię rzecz na przykładzie. Proszę sobie wyobrazić emerytkę, która dostaje tysiąc złotych renty. Czynszu za mieszkanie zapłacić musi sześćset, za leki drugie sześćset, na życie, przy najoszczędniejszym jego trybie, wydać musi co najmniej, przyjmijmy dla uproszczenia, też sześćset. Sytuacja beznadziejna? Może i nie, może da się jakoś zaradzić. Ktoś powiedziałby, żeby poszukała tańszego mieszkania albo, jeśli to jej własność, wzięła na nie tzw. wsteczny kredyt w banku, żeby spytała, czy jej leki nie mają tańszych odpowied-ników… A pan Rostowski powiedziałby po prostu: „Nie może pani wydawać miesięcznie więcej niż tysiąc!” i odszedłby z dumną miną.
Ciekawe, że ten rząd już coś w rodzaju wspomnianej reguły zastosował – względem innego palącego problemu, rozrostu biurokracji. Premier po prostu nakazał swym podwładnym zmniejszenie zatrudnienia o 10 proc. i już. W efekcie w ciągu roku wzrosło ono o 30 proc., bo – niestety – było to konieczne. A pan premier rozbrajająco przyznał w telewizji, że „nie udało się”. To na czym opiera wiarę, że z finansami się uda? Powiem państwu. Na dwóch słowach: po wyborach.
Znają państwo taki stary wierszyk o dyżurnym Ptysiu? Tym, który zapowiadał, że wszystko zrobi, ale w poniedziałek. I w poniedziałek rzeczywiście wszystko było zrobione, ale dlatego, że w klasie był już inny dyżurny.