Rap po bizantyjsku
Kanye West wierzy w to, że może wszystko. Płyta nagrana z Jayem-Z sugeruje, że powinien tę wiarę zweryfikować
Wiele wody upłynęło w rzece Hudson, odkąd biznes Shawna „Jaya-Z” Cartera przestał kręcić się wokół cracku rozprowadzanego po brooklyńskim Marcy. To teraz inne, warte trzykrotnie więcej osiedle. I inny Jay – raper, milioner, ikona stylu, koneser, głównodowodzący firmy tekstylnej oraz wydawnictwa płytowego.
Carter jako pierwszy uwierzył w producenta i rapera Kanye’a Westa. Korzenie mieli inne, gdyż West to dziecko klasy średniej. On, w odróżnieniu od Shawna, nie strzelał do brata, który kradł mu biżuterię. Preferował „pożyczanie” sobie obszernych fragmentów ze skarbnicy czarnej muzyki. Obaj triumfowali – niby solowo, ale jednak wspólnie. „Blueprint”, „Black Album”, „College Dropout”, „Late Registration” to klasyki muzyki miejskiej ostatniej dekady.