Masakra na Trupim Polu
Krew matki zalała mu twarz i oprawcy pomyśleli, że nie żyje. Cudem ocalony opowiada o zbrodni, którą upamiętnią prezydenci
Jest 30 sierpnia 1943 r. Wołyń. Przez świeżo zżęte pola od strony polskiej wsi Ostrówki idzie duża grupa ludzi. Około 250 kobiet, dzieci i starców. Przerażeni ludzie płaczą, krzyczą, błagają o litość. Eskorta – żołnierze Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) z tryzubami na furażerkach – jest jednak głucha na błagania. Zaciśnięte szczęki, palce kurczowo zaciskające się na kolbach karabinów. Część odwraca wzrok, inni wściekle wrzeszczą i szturchają cywilów. Nerwowo palą papierosy.
W pewnym momencie, na niewielkiej polance otoczonej z trzech stron rzadkim zagajnikiem, konwój staje. – Nie mieliśmy już najmniejszych wątpliwości, że sprowadzili nas tutaj, aby wszystkich wymordować. Reakcje ludzi były różne. Jedni płakali, inni się modlili, inni błagali o litość, a jeszcze inni z rezygnacją siadali na trawie. Ukraińcy zbili nas w gromadę i zabrali się do krwawego dzieła – opowiada „Uważam Rze” Aleksander Pradun, który podczas masakry miał 13 lat.