Zamrożona świadomość Polaków
Hibernatus obudzony w dzisiejszej Polsce doszedłby do wniosku, że ogromna rzesza ludzi została poddana zbiorowej hipnozie i nie zauważa otaczających ją absurdów. Albo jest na nie nieziemsko odporna
Pamiętają państwo „Hibernatusa” z Louisem de Funésem? Po ponad 60 latach odkryto w grenlandzkich lodach zamrożonego człowieka. Gdy udaje się go przywrócić do życia, a następnie rodzina wyrywa go z rąk naukowców, pojawia się zadanie przystosowania Hibernatusa do nowej rzeczywistości.
Wyobraźmy sobie, że to my mamy do czynienia z kimś takim. Nie spał może aż 60 lat, ale, powiedzmy, 25. Musimy mu wyjaśnić i pokazać, jak funkcjonuje polskie życie polityczne A.D. 2011. On rozumuje logicznie, rozsądnie i prosto. Rzeczy, które dla przeciętnego Polaka są oczywiste, dla niego takimi nie są. Stara się je ogarnąć, posługując się zdrowym rozsądkiem.
Hibernatus w krótkim czasie musiałby dojść do wniosku, że w Polsce dzieje się coś zadziwiającego. Albo ogromna rzesza ludzi została poddana zbiorowej hipnozie i nie zauważa otaczających ją nielogiczności oraz absurdów. Albo też ludzie ci są na te kwestie nieziemsko odporni i nie dostrzegają najprostszych konsekwencji oraz powiązań. Widzą na przykład, że po kraju nie da się normalnie poruszać z powodu zapaści infrastruktury komunikacyjnej, ale nie przekładają tego faktu na własną ocenę człowieka, który rządzi państwem. Z sondaży wynika, że tego człowieka mają za picusia i cwaniaczka, ale zarazem są gotowi nadal go wspierać i na niego głosować. Uczący się współczesności pacjent miałby już tylko z tego powodu solidny ból głowy. Ale prawdziwa depresja dopadłaby go, gdyby zaczął studiować szczegóły.
Teoria spiskowa. Tym mianem określane są właściwie wszystkie oceny i opinie dotyczące katastrofy smoleńskiej, które nie mieszczą się w ramach wersji oficjalnej. Żeby jakaś opinia została określona jako „teoria spiskowa”, wystarczy, iż kwestionować będzie winę pilotów i dobrą wolę strony rosyjskiej. Niezależnie od tego, że nawet oficjalny raport komisji Millera jednak Rosjan częścią winy obarczył.
Zarazem do kategorii spiskowej nie zalicza się hipotez, które nie miały od początku żadnych podstaw, a w końcu nie potwierdziły się w najmniejszym stopniu. Spiskowe jest zatem pytanie, w którym momencie faktycznie przestały działać systemy samolotu, ale już nie bajdurzenie o kłótni generała Błasika z majorem Protasiukiem lub o naciskach prezydenta na pilotów.
Raport komisji Millera – zapowiadano go jakieś 483 razy. W czasie ostatnich tygodni przed jego upublicznieniem z napięciem śledziliśmy wysiłki anonimowych tłumaczy, którzy tłumaczyli, tłumaczyli i przetłumaczyć nie mogli. Aż się pan premier wściekł (po raz 267.). Odsuwanie terminu publikacji raportu uzasadniano właśnie koniecznością dokładnego przetłumaczenia dokumentu.
Rekonwalescent z hibernacji uznałby zapewne to tłumaczenie za żart: oto bardzo ważny i bardzo oczekiwany przez opinię publiczną dokument nie mógł się ukazać, bo rząd nie był w stanie zorganizować jego błyskawicznego tłumaczenia. Jak się okazuje, szybkie przełożenie tekstu na dwa obce języki staje się zadaniem ponad siły państwa polskiego.
Pomnik ofiar katastrofy. W normalnych warunkach jego postawienie w ważnym punkcie miasta byłoby rzeczą całkiem oczywistą.
W warunkach królestwa absurdu blokuje się tę inicjatywę na wszelkie sposoby, jako „PiS-owską”, choć taką ona oczywiście nie jest.
Jaka byłaby reakcja Amerykanów, gdyby burmistrz Nowego Jorku oznajmił, że w sprawie upamiętnienia ofiar zamachów z 11 września należy przeprowadzić sondaż? Zapewne uznano by go za niespełna rozumu i z tego powodu czym prędzej pozbawiono by go urzędu. W Polsce badaniom psychiatrycznym miano poddać lidera opozycji, a nie prezydent stolicy, która uzależniła postawienie pomnika ofiarom katastrofy w Smoleńsku właśnie od wyniku sondażu.
Budowa autostrad, remonty dróg. Oficjalna wersja jest taka, że dziś jest świetnie, bo „się robi”, a za jakiś czas będzie wprost wspaniale. Jeśli spojrzeć na mapkę remontów zamieszczoną na stronie Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, można się przekonać, że terminy zakończenia niektórych inwestycji pozwolą się cieszyć nowymi drogami naszym dzieciom albo dopiero wnukom (na przykład ukończenie zakopianki przesunęło się niepostrzeżenie poza 2030 r.). Nowe drogi, które Platforma obiecała, powstały dotąd w szczątkowej postaci, nie tworzą żadnego spójnego systemu i tworzyć go w przewidywalnym czasie nie będą. Przykładem jest autostrada A2. Aby dostać się do niej z rejonu Warszawy i dojechać nią w rejon Poznania, trzeba przebijać się przez siatkę wąskich dróg krajowych lub korzystać ze zrytej i zredukowanej do jednej jezdni drogi nr 8. Ta ostatnia to sztandarowy przykład absurdalnego remontu. Oto jedna z najważniejszych arterii w Polsce jest przerabiana na drogę ekspresową na odcinku blisko 100 km. Jako że prace są zaplanowane na kilka lat, przez tyle czasu kierowcy będą sunąć w kierunku Częstochowy z prędkością 60 km/godz. Na dokończenie ilu z rozkopanych dróg zabraknie wkrótce pieniędzy – nie wiadomo. A gdy już dotrze się do tego czy innego odcinka zawieszonej w próżni autostrady, trzeba za przejazd nią słono zapłacić. Polskie autostrady są bowiem najdroższe w Europie.
Bezpieczeństwo na drogach. „Tylko facet bez prawa jazdy może wydawać pieniądze na fotoradary, a nie na drogi” – grzmiał pod adresem Jarosława Kaczyńskiego w roku 2007 Donald Tusk. Dziś facet z prawem jazdy proponuje nam zamiast dróg zintegrowany system fotoradarów. Na dokładkę zamierza zaoferować drastyczne zwiększenie mandatów, a nawet odbieranie prawa jazdy za przekroczenie prędkości o 50 km (o co bardzo łatwo na równych i szerokich arteriach w miastach, gdzie teoretycznie obowiązuje bzdurny limit prędkości do 50 km/godz.). Dla każdego, kto używa zdrowego rozsądku, jasne jest, że przyczyną ogromnej liczby wypadków na polskich drogach tylko w niewielkim stopniu jest samobójcze upodobanie kierowców do kozakowania. W znacznie większym – fatalna jakość tychże dróg i fakt, że długie odległości przychodzi nam pokonywać jednojezdniowymi, wąskimi drożynkami. W takich warunkach kierowcy wykorzystują każdą okazję, żeby trochę nadgonić, i trudno im się dziwić.
Kolej. Podróż z Warszawy do Gdańska wydłużyła się ostatnio do ponad sześciu godzin. Oto skala cywilizacyjnego zapóźnienia Polski: w XXI w. przebycie koleją nieco ponad 300 km zajmuje sześć godzin! Wydłużenie czasu jest związane z remontami, które jednak niczego nie polepszą. Pozwolą jedynie pociągom jechać z podobną prędkością jak przed remontem. Gdyby do niego nie doszło, pociągi musiałyby jeździć coraz wolniej.
Miarą sukcesu ma być to, że kolej kupuje nowoczesne włoskie pociągi Pendolino, tyle że bez wychylnego pudła, które stanowi o ich przydatności na szybkich liniach. W perspektywie mamy więc sytuację, gdy na kilku wybranych trasach niewychylający się pociąg Pendolino będzie woził wybranych, zapewne za olbrzymie pieniądze, a po reszcie torów będą sunąć ze średnią prędkością 40 km/godz. sypiące się, stare pociągi.
Gwoli ścisłości: plan modernizacji kolei na mistrzostwa Europy jest już nieaktualny.
Edukacja. Jednym z największych osiągnięć obecnej władzy ma być posłanie do szkół sześciolatków. Jak twierdzi rząd, szczęśliwi są z tego powodu wszyscy rodzice. No, prawie wszyscy, nie licząc małżeństwa państwa Elbanowskich i 300 tys. innych osób, które swoim podpisem zadeklarowały poparcie dla stworzonego przez nich projektu ustawy znoszącej obowiązek szkolny dla sześciolatków. Resort edukacji do tej wielkiej liczby podpisów odnosi się z aroganckim lekceważeniem. Jego rzecznik twierdzi – nie podając żadnych dowodów ani konkretów – że do MEN dotarły sygnały, iż niektórzy sygnatariusze apelu Elbanowskich byli „wprowadzani w błąd”. Ilu ich było, kto miał ich zmylić, skąd to wiadomo – tego się nie dowiadujemy.
Polityka zagraniczna. Zakochany w sobie minister spraw zagranicznych zajmuje się wygłaszaniem propagandowych haseł, rozdmuchując do niebotycznych rozmiarów każdą zdawkową pochwałę, jaką gdziekolwiek usłyszy.
Zasadniczym kanałem jego komunikacji z wyborcami jest Twitter, który służy albo do powiadamiania, w jakim to pięknym miejscu minister się aktualnie znajduje, albo do pokpiwania z „prawdziwych patriotów”. Poza tym głównym zajęciem ministra jest tropienie niepochlebnych komentarzy na własny temat, umieszczanych w Internecie, i wytaczanie procesów właścicielom forów, na których się te komentarze pojawiły.
Rzeczywista pozycja Polski rozjeżdża się coraz bardziej z przedstawianą przez ministra i jego szefa, a im bardziej się rozjeżdża, tym bardziej oni przekonują, że jest dokładnie odwrotnie. Symbolem panującego w tej dziedzinie absurdu jest ogłoszenie jako wielkiego sukcesu zapewnienia Angeli Merkel, że gdyby w przyszłości pojawiły się problemy w dostępie statków do portów w Szczecinie i Świnoujściu, Niemcy wkopią rurociąg Nordstream głębiej oraz uczynienie z Mołdawii naczelnego przedmiotu naszego zainteresowania w ramach Partnerstwa Wschodniego.
Wolność słowa. W tej dziedzinie rząd ma ogromne osiągnięcia. Wprawdzie różne służby – ABW, policja, prokuratura – na wiele sposobów starają się tę wolność ograniczać. ABW wpada z własnej, jak się okazało, inicjatywy do internauty, który założył niesłuszną stronę. Policja zwija kibiców za transparenty, na których ośmielają się atakować szefa rządu. Nastolatek dostaje wyrok w zawieszeniu za napisanie na murze antyrządowego hasła. Szczęśliwie w Warszawie jest pan premier, który wszystkie te nadgorliwe działania pracowicie potępia i niezmiennie się od nich dystansuje, a minister sprawiedliwości kibicuje wspomnianemu nastolatkowi w odwoływaniu się od wyroku.
Swoboda i zaufanie do obywateli. Pamiętne długaśne exposé premiera Tuska pełne było opowieści o wyzwalaniu energii Polaków i o zaufaniu, jakim powinna ich darzyć władza (czego, zdaniem lidera PO, poprzednicy nie chcieli i nie umieli). Donald Tusk umie, ale hołduje starej komunistycznej zasadzie, iż najwyższą formą zaufania jest kontrola. Dlatego służby specjalne kierowanego przez niego państwa złożyły 1,3 mln wniosków do firm telekomunikacyjnych o udostępnienie spisów połączeń obywateli, a ponadto zostały wyposażone w kolejne kompetencje i możliwości inwigilowania, sprawdzania, podsłuchiwania oraz obserwowania.
Na tym etapie Hibernatus, starający się dostosować do nowej rzeczywistości, popadłby już zapewne w obłęd, straciwszy całkowicie wiarę we własne władze umysłowe. A gdyby nawet zaczął przyjmować, że tak po prostu jest, jak się mu przedstawia (bo przecież zrozumieć by tego na pewno nie mógł), jedno jest pewne: domagałby się, aby go czym prędzej ponownie zahibernować.