
Udawana młodość
Pięć lat trzeba było czekać na nową płytę Red Hot Chili Peppers. Nic złego by się nie stało, gdybyśmy poczekali kilka kolejnych
Umięśnione torsy, wygłupy przed kamerami, szaleństwo na scenie… Gdyby wyłączyć dźwięk, można by odnieść wrażenie, że mamy właśnie rok 1991 i 30-letni Kalifornijczycy promują swoją klasyczną płytę „Blood Sugar Sex Magik”. Po włączeniu dźwięku nieco skonsternowani stajemy jednak ucho w ucho z zespołem bez pary. Starym, ale przede wszystkim pogubionym we własnym wizerunku.
RHCP ewidentnie nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Ich żywiołem były klub, balanga i bałaganiarski funk. Pierwsze płyty tych tyleż postrzelonych, co wybitnych muzyków trzeszczały od pomysłów i energii – nikt nie myślał o robieniu hitów, ale o tym, jak przetłumaczyć funkowy puls na język ostrego rocka. Efekty bywały genialne, by wspomnieć „Mother’s Milk”. Kiedy jednak pierwszy milion trafił na konta, muzycy z postrzelonych freaków przepoczwarzyli się w producentów singlowych przebojów. „Californication” i „By The Way” to przecież cztery doskonałe piosenki i kilkanaście zapchajdziur.