Polska w rękach politycznego kartelu
O co za nic w świecie nie pokłócą się dziś szef rządu z szefem opozycji?
O czym Donald Tusk i Jarosław Kaczyński (ale także Grzegorz Napieralski i Waldemar Pawlak) nawet się nie zająkną podczas tej kampanii przedwyborczej? Otóż o tym, co nas naprawdę czeka pod ich rządami – i to już w przyszłym i kolejnym roku.
„Rzeczpospolita” w przedostatni dzień sierpnia opublikowała na pierwszej stronie tekst zatytułowany: „Nieaktualny projekt budżetu na 2012 rok”. Czyli artykuł o tym, że rządowy projekt budżetu naszego państwa, który do końca września powinien trafić do Sejmu, powstaje (może już powstał?) w oparciu o z dnia na dzień tracące na aktualności dane i dlatego powinien być czym prędzej zmieniony. Innymi słowy, do zbilansowania tego budżetu zabraknie co najmniej 15–20 mld zł i o tyle należy w nowym projekcie podnieść wpływy (czyli podatki) albo obniżyć wydatki (lub – w odpowiednich proporcjach – uczynić jedno i drugie).
Czy ktoś się tym przejął? Czy nasza nieustraszona opozycja przyparła w tej sprawie do muru naszą kunktatorską koalicję rządzącą? Czy liderzy PiS albo SLD wezwali premiera do natychmiastowego wyjaśnienia, jak rząd zamierza zasypać tę dziurę budżetową Rostowskiego? Ależ skąd! A dlaczego? Ano dlatego, że zarzucając w tej sprawie nieudolność Tuskowi, sami musieliby wyjaśnić, jak oni by sobie poradzili z tym potężnym kłopotem. A nie mają na to ochoty tak samo jak liderzy Platformy i PSL.
I w ten oto sposób sprawa, która powinna być w tej chwili przedmiotem gorącej debaty, być może nawet niekończących się sporów, została w niemal absolutnym milczeniu zamieciona pod dywan. Zachowując się niczym polityczny kartel (bo jak to inaczej nazwać?), politycy partii rządzących i opozycyjnych – od prawa do lewa – z premedytacją postanowili nie dać wyborcom szansy poznania przed wyborami ich pomysłów na wzięcie się za bary z krachem polskich finansów publicznych. No, chyba że, co byłoby jeszcze bardziej przerażające, nie zdają sobie sprawy ze skali zagrożeń albo po prostu nie mają pojęcia, jak sobie z nimi poradzić.
Co gorsza, obserwując reakcję (czyli jej brak) opinii publicznej, można dojść do smutnego wniosku, że politycy nie muszą się z tego powodu niczego ze strony wyborców obawiać. Bo oni wcale nie oczekują od nich prawdy, zwłaszcza jeśli miałaby ona być dla nich nieprzyjemna i w dodatku wiązałaby się z koniecznością ponoszenia wyrzeczeń.
Dopóki tak będzie, dopóki politycy będą mogli – i to bezkarnie! – serwować wyborcom zasłonę dymną zamiast prawdy, dopóty Polska będzie w niebezpieczeństwie.