Koniec literatury na koniec cywilizacji
Niektórzy czytelnicy mają mi za złe, że w „Uważam Rze” na okrągło nic, tylko czepiam się książek, wytykając autorom a to infantylizm, a to hiperpoprawność polityczną, a bywa, że i najzwyklejszą głupotę czy – zdarza się, zdarza – nieznajomość składni lub ortografii. Mam wrażenie, że peanów nad wydawanymi gniotami mamy aż nadto, bym musiał się do nich przyłączać. Ale że i nadredaktor przypomniał mi, iż winniśmy nie tylko wytykać błędy, ale i życzliwie omawiać książki udane, będę odtąd jeden tytuł polecał, podpowiadając, by najszerszym łukiem omijali ten drugi.
Akurat to ostatnie nie będzie łatwe. Elizabeth Gilbert zdobyła serca czytelniczek swoistym poradnikiem „Jedz, módl się i kochaj”, który przerobiono na film – szmirowaty, za to z Julią Roberts. Autorka zdyskontowała sukces kolejną sentymentalną chałą „I że cię nie opuszczę...”, po drodze popełniając „Ostatniego takiego Amerykanina”. Tytułową postać, gdyby książka również została zekranizowana, musiałby zagrać ktoś pokroju Johna Wayne’a, a że – jak wiadomo – Hollywood lansuje obecnie innych bohaterów, stosownego filmu raczej nie obejrzymy.