Czego już nie powie...
Janusz Morgenstern świetnie panował nad naszymi wzruszeniami. A skończył filmem niejednoznacznym i niedocenionym…
Miałem zacząć nowy sezon polityczny biadaniem nad jakimiś gadającymi głowami w telewizji. Ale zmarł Janusz Morgenstern, który był dojrzałym reżyserem, kiedy ja się rodziłem.
Wniósł do naszego życia głównie wzruszenia, robił kino i telewizję popularną, a przecież dotykającą nas osobiście. Doskonale czuł czas wojny. Jego opowieści o niej były uproszczone, czasem naciągane. A przecież to było kino tworzone przez ludzi i dla ludzi, którym śniły się jeszcze po nocach łapanki, nawet jeśli urodzili się już po wojnie. Dotyczy to zarówno najbardziej przemielonej na sensacyjną modłę „Stawki większej niż życie”, jak nieco ambitniejszych „Polskich dróg” i całkiem ambitnych „Kolumbów”.
Te seriale były niestety udekorowane sporą porcją komunis-tycznego zakłamania, ale jak się to oglądało! Ile się przeżywało razem z bohaterami! Nie umiem osądzić, co było istotniejsze: docierające do naszej świadomości, czasem nawet subtelne fałsze czy ucisk w gardle, gdy ginął cwaniaczek o wielkim sercu Kuraś.