Cały czas ktoś nas śledzi
Z Wojciechem Rafałem Wiewiórowskim, generalnym inspektorem ochrony danych osobowych rozmawia Marzena Nykiel
Jesteśmy zaniepokojeni faktem, że instytucje wiedzą o nas coraz więcej. Jak dużo mają informacji?
Kiedy wstajemy z łóżka, możemy się zastanawiać, kto i w jaki sposób nas śledzi. Zastanawiające jest to, czym jesteśmy zaniepokojeni bardziej – czy tym, co wie o nas państwo, czy tym, co wiedzą o nas różnego rodzaju przedsiębiorcy. Sama idea ochrony danych osobowych wywodzi się z walki z tym pierwszym problemem, tymczasem dziś badania przeprowadzane w wielu krajach Europy wskazują, że zmienił się punkt widzenia przeciętnego obywatela. Dla zwiększenia swojego bezpieczeństwa, zwłaszcza po atakach terrorystycznych, obywatel – na pierwszy rzut oka – jest w stanie godzić się na duży zakres inwigilacji ze strony państwa, niepokojąc się jednocześnie tym, że wzrasta liczba danych, które są przetwarzane przez przedsiębiorców. W Polsce nie poddaliśmy się tej psychozie, która pojawiła się po 2001 r. Kwestia tego, czy organy państwa, policja i służby specjalne powinny rzeczywiście panować nad tym, co robi każdy obywatel, jest pytaniem o to, czy mamy do czynienia z państwem policyjnym, czy nie.
A według pana mamy?
Kiedy słyszymy o tym, że państwo miałoby interesować się każdym obywatelem, w pierwszej chwili myślimy, że to absurd, że to niemożliwe. Jeżeli więc jestem obywatelem, który zachowuje się dobrze, to znaczy, że taka inwigilacja mi nie grozi. Wcale tak nie jest. Tak naprawdę zakres i techniki przetwarzania danych rozwijają się na tyle dynamicznie, że istnieje techniczna możliwość stworzenia gdzieś w państwie ośrodka, który byłby w stanie sprofilować każdego obywatela. I od razu mówię, jako generalny inspektor danych osobowych, jako naukowiec, ale i jako obywatel: mnie się to nie podoba.