Wyjście z zamrażarki
„Drzwi w drzwi” to opowieść o sąsiedztwie polsko-niemieckim poprzez sztukę. W opisie dziejów do XIX w. to się udaje. Potem bywa różnie. Ale że jest to wydarzenie – nie ma wątpliwości
To pierwsza w dziejach wspólna wystawa o 1000 lat sąsiedztwa dwóch wielkich narodów europejskich. Dlaczego czekaliśmy na nią tak długo? To proste, w XIX w. po prostu Polski nie było. Gdy już odzyskaliśmy niepodległość, wrogość Republiki Weimarskiej, a następnie III Rzeszy, blokowała kontakty. Potem była wojna i hekatomba krwi, której efekty we wzajemnych stosunkach przezwyciężyliśmy dopiero po 1990 r. W sumie wystawa taka mogła się udać na początku lat 90., ale wtedy nikt na to nie wpadł. A spór o Centrum Wypędzeń znów zamienił historię w pole minowe. Teraz wystawa „Drzwi w drzwi” ma uświetnić dyplomatyczną stabilizację i 20. rocznicę traktatu o dobrym sąsiedztwie. Otwarcie wystawy w prestiżowym budynku Martin-Gropius-Bau przez prezydentów Bronisława Komorowskiego i Christiana Wulffa podkreślało jej wagę jako swoistego stempla rekoncyliacji.
Niemcy zapewne mieli w pamięci wielkie wystawy pojednania, jakie zorganizowano w tym samym gmachu w 1995 r. – „Berlin – Moskwa” czy o rok późniejsza ekspozycja „Marianna i Germania” poświęcona relacjom niemiecko-francuskim.