Ruch wyzwolenia ubrań
Slow clothing chce przywrócić emocjonalny stosunek do strojów. Tak jak slow food przywrócił smak jedzenia
To ruch przeciw rezygnacji z ulubionego swetra tylko dlatego, że za dwa miesiące już jest niemodny, przeciwstawiający się bezsensownej pogoni za modą, a także promujący ekologię i sprawiedliwy handel. Ubraniowy recykling, samodzielne projektowanie i indywidualizacja ubrań bierze się z tej samej co slow food idei świadomego życia.
Mieszkaniec dużego miasta wydaje miesięcznie 250 zł na ubrania. Może nie zjeść w restauracji, nie kupić książki, nie pójść do teatru, ale ciuch, mniej lub bardziej przydatny, musi mieć.
Powoli nadchodzi jednak otrzeźwienie. Szafa pęka w szwach, kolejne sztuki odzieży trafiają do kontenerów z ubraniami nawet nie dla ubogich, ale do takich, z których dochód czerpie prywatna firma. Przestajemy wierzyć w slogany magazynów mody, że ubrania nienoszone dwa lata trzeba wyrzucić, a co semestr należy wymienić garderobę na zgodną z najnowszymi trendami. Do tego dochodzi kołacząca się z tyłu głowy myśl, że niezwykle tani T-shirt międzynarodowej, a nawet polskiej firmy odzieżowej wyprodukowało chińskie dziecko za głodową stawkę.
– W organizacjach walczących o etyczną modę mamy teraz burzę mózgów, na czym ten slow fashion miałby polegać. Przeniesienie całej produkcji ubrań do Europy, bo tam są lepsze warunki pracy, to jednak z punktu ekonomicznego zbyt dziecinne podejście – mówi Anna Paluszek z Polskiej Akcji Humanitarnej, która współpracuje z organizacją Clean Clothes. – Jedni uważają, że straszne warunki pracy w Bangladeszu, Chinach, Indiach, Afryce czy Turcji napędza szybka moda (nawet pięć sezonów rocznie) i ciągłe zmiany kolekcji. Jednak tamtejsze związki zawodowe namawiają też często, żeby nie zatrzymywać konsumpcji, bo to ona daje im pracę. Tyle że to praca, w której pracownik często ociera się o śmierć. Duże wrażenie zrobił na mnie jeden z robotników z Bangladeszu opowiadający na konferencji w Turcji, że stracił wiele osób z rodziny i przyjaciół, którzy zatruli się pyłem podczas piaskowania dżinsów za pomocą specjalnej pompy. Sama zawsze lubiłam takie podniszczone spodnie, które, by zmniejszyć koszty, niebezpiecznymi technikami produkuje nawet Levis czy Dolce & Gabbana – dodaje Anna Paluszek.