
Chusteczka na korcie
Połączeni jedną myślą: zrobić z dziecka gwiazdę kortów. Nie potrafią się zatrzymać w pragnieniu zwycięstw. Szaleni tenisowi rodzice
Suzanne Lenglen w latach 1914–1926 wygrała po sześć razy Wimbledon i Roland Garros. Była kreacją swego ojca Charlesa. Kazał jej biegać z rakietą od chwili, gdy poszła do szkoły. Podstawowe ćwiczenie: przymus trafiania piłką setki i tysiące razy w chusteczkę do nosa rzucaną w różne miejsca kortu. Przeklinała tę chusteczkę, ale trafiała. Nie miała wyboru, bo wybrano za nią. Jej pozostało zastanawianie się, czy dla sukcesów warto było poświęcić dzieciństwo.
Tenisowi rodzice są groźni w wielu chwilach kariery dziecka, ale to, co najważniejsze dzieje się na początku. To oni decydują, kupują pierwszą rakietę, biorą za rękę i prowadzą na kort. Już wtedy pojawia się to, co amerykańscy lekarze nazwali „syndromem tenisowego rodzica”.
Manipulacja i pięść
Presję potrafią wywierać na wiele sposobów. Umieją manipulować, nie liczą się z wrażliwością dziecka. – Zobacz, Janek ma lepszy bekhend, musisz ćwiczyć więcej – mówią. Albo: – Nie kupimy ci lepszej rakiety, zabawki, gry, jeśli nie wygrasz tego meczu. Tłumaczą sobie i otoczeniu, że wiedzą najlepiej, co dobre dla potomka. Z premedytacją wykorzystują potrzebę bezpieczeństwa dzieci i ich zależność. Po porażkach – krzyczą, aż widzą łzy. Każą ćwiczyć dodatkowo. Upokarzają przed innymi. W skrajnych przypadkach posuwają się do rękoczynów.
Judy Murray, trenerka, matka Andy’ego i Jamiego, która wiele lat jeździła z synami na turnieje juniorskie, widziała wściekłego ojca duszącego córkę w szatni i twierdzi, że to nie była najbardziej przerażająca scena z tenisowych przebieralni. Przykład z życia tenisistek zawodowych to losy Mirjany Lučić. Uciekła ona z Chorwacji do USA przed ojcem Marinko, który bił ją regularnie i terroryzował całą rodzinę.