Tusk w europejskiej klatce
Premier zachowuje się czasami tak, jakby miał ochotę zrzucić maskę euroentuzjasty
W styczniu 2005 r., podczas sejmowej debaty na temat unijnego traktatu konstytucyjnego, Donald Tusk wyłożył swoje europejskie credo. „Dlaczego Polska ma redukować swoje znaczenie? Dlaczego nie mamy wreszcie uwierzyć we własne siły, oczywiście nie przeceniając ich?” – pytał szef Platformy Obywatelskiej. „Dlaczego mielibyśmy nie uznać rzeczy tak naprawdę oczywistej – a także ci, którzy obserwują nas z zewnątrz – że Polska to jeden z największych narodów europejskich, że Polska to klucz do przyszłości tej części Europy, tego regionu, że Polska nie powinna przesadnie angażować swoich wysiłków, emocji w organizowanie takich instytucji międzynarodowych, które pięknie się nazywają, dają pretekst do wielu zjazdów, konferencji, ale nie są prawdziwą, czasami twardą, częściej przyjazną polityką?”.
Przyszły premier nie miał najlepszego zdania na temat nowej konstytucji UE: „Apeluję do polskich polityków, aby w debacie nad traktatem konstytucyjnym odłożyli na razie na bok oczywiste komunały, że Europa jako wspólnota potrzebuje tego traktatu. Niech każdy, kto w tej sprawie zabiera głos, skupi się nad precyzyjną informacją: co Polska zyskuje, a co traci przez wejście lub niewejście traktatu konstytucyjnego”.
Tusk mówił o jednym z największych narodów Europy, o wierze we własne siły, kalkulował zyski i straty w polityce zagranicznej.
W kilku krótkich zdaniach aż pięciokrotnie użył słowa „Polska”. Sam Jarosław Kaczyński nie powstydziłby się takiego wystąpienia.