Wyznawcy Lecha Kaczyńskiego
Krzysztof Feusette
W pierwszej chwili pomyślałem: oto szczyt cynizmu...
Ale chwilę potem przyszło otrzeźwienie i pytanie zadane samemu sobie: jak możesz, mały człowieku, kto ci dał prawo, by premiera naszego miłościwie nam panującego piąty rok z rzędu o takie marności jak cynizm posądzać? Przecież tylko krowa nie zmienia poglądów.
I łzy wzruszenia zaczęły kapać na klawiaturę. A zatem stało się. Partia rządząca nareszcie doceniła spuściznę śp. Lecha Kaczyńskiego. Mało tego – chce iść drogą przez niego wyznaczoną. To jest nasza droga – mówi ustami Donalda Tuska – i to nie jest nasze ostatnie słowo! Rzekł kiedyś Lech Kaczyński, że za osiem lat Unia Europejska zmieni się być może w federację, więc tak być musi. Nic to, że chodziło o Ukrainę oraz Gruzję i że kiedy traktatu lizbońskiego nie chciał podpisać, zanim nie zrobią tego Irlandczycy, bo solidarność europejska nie była dla niego, jak mniemam, kolejnym hasełkiem do wrzucenia na Twitterku, psy na nim wieszano. I nic to, że jeszcze niedawno dzisiejszy szef dyplomacji, który dziarsko stąpać chce szlakiem byłego prezydenta, nazywał go „małym człowiekiem”, a przy okazji „chamem”. Lepiej późno niż wcale.
Dziś nawet Palikot, do niedawna oskarżający Lecha Kaczyńskiego o wszelkie zbrodnie przeciw nowoczesnej ludzkości, prawu lotniczemu, zasadom aerodynamiki i wychowaniu w trzeźwości, przyznaje, że się mylił. Że rację miał tragicznie zmarły prezydent, a nie on, ostatnia nadzieja politycznej lewizny. Że federacja, jak Coca-Cola, to jest to. Idą więc za myślą Kaczyńskiego premier i prezydent, Platforma, palikociarze, Sojusz Lewicy Demokratycznej, nawet Cimoszewicz, Kwaśniewski i Urban. Mało tego – Europa idzie, Merkel pędzi na złamanie karku, Sarkozy sunie w podskokach, Włosi, Hiszpanie i Portugalczycy. A wiedzie ich śp. Lech Kaczyński, wizjoner, prorok, patron federacji. Nic to, że myśli jego biegły w innym kierunku, a federacja na wzór Stanów Zjednoczonych to jedynie efekt galopady Sikorskiego, który dziś udaje, że nie chodziło mu o to, o co mu chodziło. Najważniejsze, że premier nareszcie zakończył wojnę polsko-polską, powołując się na autorytet Lecha Kaczyńskiego.
Już się teraz prezydent Warszawy nie wymiga od postawienia pomnika ofiarom katastrofy smoleńskiej, którego nie stawiała tylko dlatego, że był wśród nich Kaczyński. A to jej się miejsce nie podobało, a to pomysł, żeby pomnik ze świateł zrobić. Dość kwękolenia, pani Hanno. Czas ogłaszać konkurs.