Partyzancka walka o prawdę
Ujawniane są kolejne skrawki wiedzy o zamglonym poranku na smoleńskiej ziemi. Szkoda, że nie zajmują się tym ci, którzy powinni
31 maja 2010 r. na dworcu Moskwa Białoruskaja pojawia się 57-letnia kobieta. Dwóm pracownikom obsługi polskiego pociągu jadącego do Warszawy przekazuje list z prośbą o dostarczenie naszemu rządowi. Kolejarze prowadzą z nią krótką rozmowę. Kobieta tłumaczy, że nie może przekazać pisma do ambasady, bo jest śledzona. W kopercie znajdują się kserokopia jej dowodu osobistego, adres i numer telefonu.
Ręcznie napisane jest, że „katastrofa polskiego samolotu była zaplanowanym zabójstwem. Na podstawie dokumentów mogę to udowodnić”.
Pismo Swietłany wygląda z jednej strony sensacyjnie, z drugiej – podejrzanie (według niej jedynym nieskorumpowanym urzędnikiem rosyjskim jest prokurator generalny Jurij Czajka). Jednak sprawa wydaje się warta zbadania, więc nabiera urzędniczego biegu. W Terespolu obsługa pociągu przekazuje list Straży Granicznej. Dopiero pół miesiąca później, 16 czerwca, zastępca komendanta Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej pisze o nim do dyrektora Zarządu Operacyjno-Śledczego Komendy Głównej SG.
24 czerwca prowadzący smoleńskie śledztwo ppłk Karol Kopczyk, prokurator Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, dostaje pismo od dyrektora ze Straży Granicznej. Załącznikiem są cztery strony dokumentów z pismem kobiety, kserokopią jej dowodu osobistego oraz tłumaczeniem. 2 lipca ppłk Kopczyk poleca zlecić Żandarmerii Wojskowej przesłuchanie kolejarzy w sprawie okoliczności otrzymania listu.