Pięć sztuczek Jacka Rostowskiego
Ciekawe, czy rynki finansowe docenią prestidigitatorskie umiejętności naszego ministra finansów
W każdym razie nie zdziwiłoby mnie, gdyby to właśnie Jackowi Rostowskiemu wszyscy żyjący byli ministrowie finansów Grecji chcieli przyznać Nagrodę Najbardziej Kreatywnego Ministra Finansów Roku 2011. Katalog jego wciąż wzbogacanego zestawu trików budżetowych nie od dziś budzi u fachowców podziw.
Po pierwsze, pod dywan. Ministrowi udało się wypchnąć poza budżet państwa tak wiele miliardów złotych długu i zmyślnie poukrywać je w rozmaitych funduszach oraz agencjach, choćby w Funduszu Drogowym, że ich odnalezienie może nastręczyć nie lada trudności. I co prawda udało mu się w ten sposób obniżyć deficyt finansów publicznych liczony po polsku, jednak zgodnie z definicjami unijnymi nasze państwo od dawna przekracza poziom 55 proc. długu do PKB. A jego przewyższenie, jak wiadomo, wymusza na rządzących konieczność zrównoważenia budżetu.
Po drugie, nadmuchiwanie złotego. Pod koniec roku minister Rostowski lubi sobie pohandlować walutami; po to, aby wzmocnić złotego i w ten sposób obniżyć wysokość polskiego długu publicznego w czasie, gdy oblicza się jego wartość (chodzi o tę jego część, która została zaciągnięta w walutach obcych). Tak było w ubiegłym roku, tak będzie zapewne i w tym, ale w przyszłym już raczej nie, albowiem…
Po trzecie, bardzo średni kurs. … albowiem minister postanowił sobie ułatwić życie i zamiast co roku pod koniec grudnia boksować się z rynkiem o poziom kursu złotego, nagle zmienia reguły gry. Teraz przy ustalaniu wysokości długu publicznego pod uwagę brany będzie nie kurs złotego na koniec roku, lecz kurs średnioroczny. Zabawne, prawda? A przy tym jakie poręczne.
Po czwarte, bony odkupię. Żeby na koniec roku nieco zbić poziom długu publicznego, minister postanowił w grudniu przedterminowo wykupić od inwestorów trochę polskich bonów skarbowych. Chciał je wykupić za kwotę ponad 16 mld zł, ostatecznie stanęło na dwóch miliardach z kawałkiem.
Po piąte, dług Polski przechwytuje Warszawa. Na prośbę ministra w jego żonglerce długiem wsparł go też stołeczny ratusz (a być może także inne samorządy). Warszawscy radni postanowili ulżyć długowi naszego państwa, kupując polskie bony skarbowe za ponad pół miliarda złotych. Kupić na krótko, zaledwie na kilka dni – kupić tuż przed sylwestrem i odsprzedać zaraz po nim. Ale przecież w tym budzącym zachwyt popisie kuglarstwa ekonomicznego o to właśnie chodzi.
I tylko rynki finansowe są na razie całkiem nieczułe na te dowody kunsztu naszego mistrza kreatywnej księgowości. Czego dowodem fakt, że złoty osłabił się w tym roku w stosunku do euro aż o 12 proc. A czeska korona tylko o 2 proc.