Zabawa w kotka i myszkę
Czy ks. Adam Boniecki uwierzył swoim „fałszywym przyjaciołom”, którzy traktują go jak druha, dopóki nie zacznie z nimi sporu na tematy takie jak aborcja czy in vitro?
W tekście zamieszczonym w „Uważam Rze” o „sprawie” ks. Adama Bonieckiego, wyraziłem nadzieję, że kapłan, którego zawsze bardzo szanowałem, zachowa się godnie po nałożeniu na niego przez zakon marianów nakazu milczenia. Niestety, szybko się okazało, że ks. Boniecki woli się bawić, ku uciesze liberalnych mediów, ze swoimi przełożonymi w kotka i myszkę, czym szkodzi nie tylko sobie, ale również Kościołowi. Niestety ta zabawa ma coraz bardziej smutny przebieg.
Opisując w przyjaznym dla ks. Bonieckiego duchu jego spór z zakonem, tygodnik „Wprost” zatytułował swój tekst „Bardzo głośne milczenie”, co idealnie oddaje „sprawę ks. Bonieckiego”. Bardzo szybko po decyzji marianów, którzy nałożyli na ks. Bonieckiego nakaz milczenia po jego wypowiedziach na temat Nergala i krzyża w Sejmie, dziennikarze zaczęli prześcigać się w bronieniu swojego ulubionego kapłana. Były więc naklejki z podobizną ks. Bonieckiego, straszenie wystąpieniem z Kościoła znanej aktorki czy (przypadek specjalnej troski) nawoływanie przez czołowego dziennikarza do tego, by prokuratura zajęła się zakonem marianów, który łamie konstytucję, ograniczając wolność słowa. Można się oczywiście było spodziewać, że krytycy Kościoła nie przepuszczą okazji, by w niego uderzyć pod płaszczykiem obrony ks. Bonieckiego. Trudno nie posądzać ich o takie zamiary, skoro nie bronili ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, który za swoją walkę o pamięć również został „zakneblowany” przez przełożonych. Ks. Boniecki zdaje się niestety być tego świadom i robi wiele, by wystarczająco widocznie puścić oko do swoich „fanów” oraz zaprzyjaźnionych elit, co niestety skończyło się żenującą przepychanką słowną właśnie z dziennikarzami.