Karnawał i post, czyli historia z detali zbudowana
Najbardziej zaskakujące w książce Waldemara Pernacha jest to, że jest doskonale napisana. To naprawdę kawałek niezłej literatury, kiedy trzeba – zawadiacko-gawędziarskiej, kiedy indziej lapidarno-emocjonalnej, a w każdym z tych wariantów refleksyjnej. Ale czemu to niby tak zaskakujące? Ano choćby dlatego, że autor miał w życiu więcej do czynienia z wytopem stali czy później z sektorem energetycznym niż przelewaniem słów na papier. No niby był też redaktorem podziemnego miesięcznika „Baza”, ale to przecież nie tłumaczy dobrego stylu i umiejętności bawienia się literackimi formami. Cóż, pozostaje przyjąć, że oto objawił się samorodny talent pisarski, i żałować, iż zrobił to w wieku… 75 lat.
A jednak wiek autora ma tę zaletę, że był on naocznym świadkiem całej powojennej historii Polski. Widział gruzowisko końca lat 40., które dopiero za jakiś czas zacznie przypominać Warszawę. Zobaczył zakorzeniony w przedwojniu folklor Pragi – niemal identyczny z tym, który opisywał Stanisław Grzesiuk, i dokładnie ten sam, który portretował Leopold Tyrmand. Przez kilkanaście lat – tych kilkanaście, które pomieściły w sobie i rok 1956, i 1968, i 1970 – obserwował, jak wyglądało w praktyce życie robotników w olbrzymim socjalistycznym zakładzie, jakim była Huta Warszawa. Karnawał „Solidarności” był również jego karnawałem, podobnie jak następujący po nim okres postu w istotnie postnych celach więzienia na Białołęce. Miał też okazję widzieć, jak po
1989 r. idea „Solidarności” rozmienia się na drobne, bo jak to zwykle bywa z ideami – była ona wielka, tyle że ludzie okazali się mali.
„Wzorowy pacjent” jest książką o tym wszystkim, ale jakby od drugiej strony. Pernach nie pisze o wielkiej polityce, lecz o człowieku, chcąc nie chcąc zmuszonymi żyć w jej cieniu. Żona szykująca paczkę dla internowanego męża, praski menel dający w pysk tajniakowi, rozmowy hutników przy papierosie, opis metody mycia miski zimną wodą w więzieniu… To historia Polski pisana takimi detalami. „A nad tym wszystkim wisi pytanie, czy dziś również potrafilibyśmy być aż tak solidarni?” – zauważa na okładce Zbigniew Romaszewski. Słusznie, bo jest to również książka o najdziwaczniejszej z polskich cech narodowych – o tym, że solidarni umiemy wyłącznie bywać, ale nigdy – być.
Piszę o tej książce i piszę, i tak przyszło mi do głowy, że co ja właściwie o tym wiem? Kiedy ogłaszano stan wojenny, miałem kilka lat i bardziej niż żołnierze na ulicach interesowały mnie małe żołnierzyki na mojej podłodze. Na szczęście z dylematu wybawił mnie kolega z felietonu obok. Redaktor Masłoń, jak się okazało, również docenił prozę Pernacha i zanotował – a wydawca skwapliwie wydrukował na okładce – co następuje: „Ta bardzo warszawska książka przeradza się miejscami w pamiętnik, tyczący zarówno spraw osobistych, jak i zawodowych. Autor wyjaśnia fenomen, z którym dość powszechnie mamy do czynienia, a mianowicie nostalgiczny stosunek do czasu, który w istocie uważamy za odrażający, a w najlepszym razie zmarnowany”.
Jak widać, felietoniści również potrafią bywać solidarni, co dla państwa ma tę zaletę, że możecie sięgać po „Wzorowego pacjenta” bez najmniejszych obaw, iż okaże się on nagle „książką kaleką”.