Co dalej... Z porozumieniem ACTA?
Jeśli przez pięć lat w głębokiej tajemnicy pichci się umowę, która potem jest wprowadzana w życie tylnymi drzwiami, musi to rodzić uzasadnione podejrzenie co do intencji jej twórców. A jeśli jeszcze na dodatek okazuje się, że akt ten przyjęli politycy (koalicji i części opozycji), z których niemal żaden nie ma pojęcia, do jak daleko idącej zmiany prawa przyłożył rękę, to zaniepokojenie powinno sięgnąć zenitu.
A właśnie tak jest w wypadku ACTA.
Jestem zdecydowanym przeciwnikiem pojawiającego się tu i ówdzie – a ostatnio zdecydowanie częściej – twierdzenia, że kradzież czegokolwiek w Internecie to nie to samo co „zwykła” kradzież. Nie jest ważne, czy ktoś komuś ukradnie – w realu – papierowe wydanie książki, czy – w wirtualu – „tylko” jej wydanie elektroniczne. Kradzież pozostaje kradzieżą.