Europa z euro u szyi
Nie ma wątpliwości, że wspólny unijny pieniądz ma przeszłość. Trwa spór, czy ma też przyszłość
To prawda, wciąż nie brakuje optymistów w sprawie owej przyszłości euro. Słychać ich codziennie w telewizji i radiu, jak zachwalają walory unijnego pieniądza. To szefowie banków centralnych, ministrowie finansów, premierzy i wicepremierzy, prezydenci. Nietrudno zauważyć, że dominują wśród nich ludzie, którzy nie mają wyboru i niejako z urzędu muszą się silić na optymizm w sprawie eurowaluty.
A kto w toczącym się sporze ma rację? Ci, którzy twierdzą, że euro ma przyszłość, czy też ci, którzy uważają, że unijny pieniądz ma już głównie przeszłość, albowiem to on sam – wskutek decyzji polityków, które sprawiły, że obowiązuje on na obszarze obejmującym państwa o tak zróżnicowanym poziomie rozwoju gospodarczego jak choćby Grecja i Niemcy – jest przyczyną wielu kłopotów państw eurolandu?
W tym kontekście warto zwrócić uwagę na niektóre fakty przytoczone na łamach „Rzeczpospolitej” przez prof. Jana Czekaja z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, byłego członka Rady Polityki Pieniężnej.
Po pierwsze, kraje eurolandu rozwijały się w latach 2001–2011 w przeciętnym rocznym tempie wynoszącym 1,2 proc., państwa całej Unii Europejskiej – w tempie 1,5 proc., zaś kraje grupy G7 – w tempie 1,3 proc.
Po drugie, szacowana na koniec 2011 r. relacja długu publicznego do PKB w państwach strefy euro miała wynieść 88,6 proc., a w krajach całej UE – 82,3 proc., natomiast w USA znacznie więcej, bo 100 proc., w państwach grupy G7 jeszcze więcej – 119,3 proc., a w Japonii aż 233 proc.
I wreszcie po trzecie, wysokość deficytu budżetowego w latach 2001–2011 kształtowała się w krajach strefy euro na poziomie zbliżonym do światowego. Choć oczywiście był on i pozostaje bardzo zróżnicowany – od przekraczającej 2 proc. PKB nadwyżki w Finlandii po zbliżający się do 14 proc. PKB deficyt w Grecji.
A skoro tak – co przecież wprost wynika z powyższych zestawień – z państwami strefy euro było i jest aż tak dobrze (a w każdym razie, przeciętnie rzecz biorąc, nie gorzej niż z państwami spoza eurolandu), to dlaczego jest z nimi aż tak źle? Tak źle, że to właśnie one – kraje strefy euro – od kilkunastu miesięcy są dla całego świata największym utrapieniem?
Rodzi się nieodparte wrażenie, że strefa euro w obecnym kształcie – tak samo jak niegdyś PRL – zaczyna specjalizować się w rozwiązywaniu problemów, których sama hurtowo dostarcza. Jak to się skończyło w wypadku PRL, wiadomo.