Wrzutki, wymówki, wykręty, propaganda
Z problemem ACTA poradził sobie premier w sposób, do jakiego przyzwyczaja nas od lat: nie zrobił nic, zagadał sprawę i liczy, że ludzie zapomną. Czy znów okaże się, że Polakom to wystarcza?
Kilka lat temu komisarz Neelie Kroes wydała decyzję, uznającą część otrzymywanych od lat przez niektóre europejskie stocznie dotacji rządowych za niezgodne z unijnymi zasadami udzielania pomocy publicznej. Decyzja, nakazująca stoczniom zwrot pieniędzy, którymi ratowane były przez swoje rządy przed bankructwem, w praktyce oznaczała ich upadek.
Dotyczyła ona nie tylko stoczni polskich, ale także francuskich. Różnica w tym, jak zareagowały w identycznej sytuacji te dwa rządy, mówi wszystko o tym, czym rządy Donalda Tuska różnią się od normalnych, i o tym, co zrobiły one z naszym państwem.
Rząd francuski przyjął za rzecz oczywistą, że celem jego dalszego działania musi być uratowanie stoczni. Dokonał analizy prawnej co do możliwości zaskarżenia decyzji komisarza, posadził urzędników do znalezienia w prawie unijnym właściwych procedur i ich uruchomienia, a następnie napisania wniosku odwoławczego do Trybunału Europejskiego i pilotowania sprawy. Tak przynajmniej można się domyślać po efekcie: Trybunał przychylił się do francuskiego wniosku i uchylił decyzję Komisji Europejskiej. Stocznie francuskie nadal istnieją, produkują i dają pracę tysiącom zatrudnionych.
Polski premier uznał decyzję komisarz Kroes za ostateczną i niepodważalną. Bardzo prawdopodobne, że w ogóle nie wiedział, iż istnieje droga odwoławcza – nie może przecież znać szczegółowo traktatów, a najwyraźniej nie miał go kto poinformować, wątpliwe zresztą, aby nakazał to sprawdzić. Upadek stoczni uznano za zjawisko tego rodzaju, co powódź albo huragan, którego cofnąć się nie da, można tylko próbować ograniczyć negatywne skutki.
Rzecz w tym, że premierowi chodziło wyłącznie o negatywne skutki, jakie upadek stoczni mógłby przynieść dla jego popularności. Nie zajął się ratowaniem stoczni, ale wywoływaniem wrażenia, że robi, co może, aby ofiarom jej likwidacji przez unijnego komisarza jakoś pomóc. Poinformował więc, że rząd ma nowego inwestora, milionera z egzotycznego Kataru, i transakcja jest finalizowana. A zarazem od razu zrzucił z siebie odpowiedzialność za łatwe do przewidzenia fiasko tej transakcji, której w istocie wszak wcale nie przygotowywano, zapowiadając surowo, że jeśli minister skarbu zawiedzie, pożegna się ze stanowiskiem.