Mięchem dla jaj
Słowo „kabaret” jest ostatnio nagminnie nadużywane, szczególnie do propagowania szmiry
Komentator pragnący barwnie, ale i z dezaprobatą opisać świat polityki lub zdezawuować nieomylnych ze świecznika, wykrzykuje: „To jest kabaret!". Kapitan reprezentacji piłki ręcznej, po niezbyt udanych dla nas mistrzostwach Europy, aby przybliżyć społeczeństwu swoją ocenę pracy sędziów, podczas jednego ze spotkań też zawołał: „To był kabaret!".
Niestety oglądając popisy różnych promowanych do znudzenia (szczególnie w telewizji misyjnej) speców od rozśmieszania, trudno czasem powiedzieć: „To jest kabaret!". Kabaret jest sztuką szlachetną i wykwintną, gdzie się dba o formę i treść. Ten gatunek ma u nas naprawdę zacne tradycje. Szkoda go poniewierać.
Obecnie nikt się nawet nie sili na rubaszną stylizację, jak choćby Witkacy w „Szewcach", z których fragment (lekko podrasowany) robił wrażenie nawet na grypsujących gitowcach: „Sturba suka ich malowana, dziamdzia twoja szać zaprzała". Szmirowatą chamówę, którą dziś się lansuje, gdzie gwarantem dobrej zabawy jest przywalenie z grubej rury, powinno się nazywać po imieniu. W „Historii literatury polskiej na wesoło", czy jakoś tam, nie mogło zabraknąć paru ku..., a jednym z zabawniejszych wiców było jakże po mistrzowsku zawieszone: „Nie oglądaj się za siebie, bo ci z przodu ktoś...". Gdy program leci z puszki, telewizja w swojej dobroci ordynarne mięcho wypikuje dźwiękiem ciągłym. No ale tak, aby nie popsuć wyrazu artystycznego. Natomiast gdy mamy do czynienia z transmisją, to zabawie nie ma końca. „Dość nastrojów waszych dranie, Uczcie mówić waszych braci, To jest wasze powołanie, Od tego was naród płaci" – Boy.