Donald Tusk w (gazowych) obłokach
Przez pewien czas przyszłość Polski – w znacznej mierze – wisiała na gazie z łupków. I właśnie spadła
Wisiała na gazie do tego stopnia, że politycy Platformy Obywatelskiej zapisali w swoim programie z 2011 r., że zmienią „prawo ekologiczne, tak aby zapewnić państwu wysoką rentę od tych złóż [gazu łupkowego – przyp. P.G.], którą w części wykorzystamy na wzmocnienie rezerwy demograficznej i bezpieczeństwa emerytur".
Innymi słowy, partia rządząca Polską, niemałym przecież krajem w środku Europy, u końca swej pierwszej kadencji, a szykując się do drugiej, dała wyborcom do zrozumienia, że w jej koncepcji bezpieczeństwo m.in. przyszłych emerytur zależy od wydobycia gazu łupkowego, którego obecności pod polską ziemią w dostatecznej do zrealizowania tego celu ilości nikt do tamtej pory nie potwierdził. Politycy partii Donalda Tuska, z jej szefem na czele, wykazali się w ten sposób, oględnie mówiąc, sporą dozą nowatorstwa, jeśli idzie o sposób prowadzenia spraw państwowych.
To po pierwsze. A po drugie: ciekawe, iluż to reform na konto owych spodziewanych dochodów z gazu łupkowego zaniechano. Może właśnie z tego powodu nie ruszono do tej pory KRUS i nie uporano się z nadużywaniem rent.
A także nie załatwiono wielu innych spraw, narażających podatników na wciąż rosnące wydatki.
W każdym razie PO, zamiast ostro reformować państwo, by uchronić je przed finansową zapaścią w nie aż tak znów odległej przyszłości, bez owijania w bawełnę postawiła na bardzo korzystne dla Polski pierwsze szacunki (ale tylko szacunki) amerykańskiej Agencji ds. Energii. Powiadały one, że nasze złoża gazu łupkowego są największe w Europie i mogą wynosić aż 5,3 bln m sześc.
Tymczasem – masz babo placek. Z właśnie ogłoszonego raportu Państwowego Instytutu Geologicznego wynika, że gazu łupkowego jest w Polsce co prawda całkiem sporo, ale niestety, dużo, dużo mniej, niż się do niedawna wydawało. Aż od siedmiu do nawet piętnastu razy mniej, niż prognozowała amerykańska agencja.
I co teraz z programem Platformy? Koniec z bujaniem w gazowych obłokach i start do ciężkiej pracy nad zbilansowaniem systemu emerytalnego oraz – szerzej – finansów publicznych Polski w latach 2020 i 2030? Otóż znając dotychczasową praktykę, niestety nie sądzę.
W końcu gazu na pewno nie zabraknie przed końcem drugiej kadencji gabinetu PO – PSL, ba, do tego czasu zapewne nawet nie ruszy na serio jego wydobycie, więc mężowie stanu z obu partii pewnie szybko dojdą do przekonania, iż nie ma co sobie teraz wyrywać rękawów i ryzykować niewybraniem do rządów na trzecią kadencję. I prędko się okaże, że to jednak następna, czyli trzecia kadencja – a nie obecna, druga – ma być tą kadencją prawdziwych reform. Czy to naprawdę mało prawdopodobny scenariusz?