Kiedy powstanie epos o Tusku
Od lewego
Janusz Rolicki
Billingi, nowe w Polsce słowo, a określające połączenia telefoniczne, kojarzą się nam dziś głównie z aferami. A wszystko za sprawą policyjnych uszu w naszych telefonach. Nasi stróże, nim poznali zalety obrączek elektronicznych zakładanych na nogi skazańcom, w ich charakterze zaczęli używać naszych komórek. Pokaz telewizyjny prokuratora Engelkinga urządzony przy okazji osaczania ministra Kaczmarka był zapierającą dech w piersiach ilustracją wszechobecności informacji elektronicznych. Dziś już każde dziecko wie, że jeśli ma konflikt z policją i nie chce się z nią spotkać, powinno w pierwszym rzędzie pozbyć się jeśli nie samego telefonu, to jego duszy, czyli karty pamięci. Inny pokaz radzenia sobie z billingami dali stróże prawa przy okazji zamieszania, jakie wywołało samobójstwo Barbary Blidy. Tego dnia dzwoniąc z domu denatki, zamieniali się między sobą telefonami i sam diabeł, nie mówiąc o prokuratorach, nie był w stanie ustalić, kto z kim wówczas rozmawiał. Nie może więc dziwić, że policja, gdy chce o kimkolwiek czegokolwiek się dowiedzieć, sięga do naszych billingów i SMS-ów. Jak obliczono, policje wszelkiego autoramentu wraz z prokuratorami i sądami inwigilowały w 2011 r. nasze życie prawie dwa miliony razy. Do tego wszystkiego policje trzymają te billingi dwa lata albo i dłużej, bo kto ich sprawdzi, w myśl zasady, że nie ma ludzi niewinnych, i wszystko się przyda. Tym sposobem, ani się oglądając na boki, III RP – tzw. państwo prawa – stała się państwem policyjnym. Nadszedł więc czas, aby zaprotestować. Nasi milusińscy wybrańcy, którzy nami kierują, rżną, trzeba powiedzieć, głupa i pomimo próśb i gróźb patronują tym wyczynom policji. Dowodzi to, że w gruncie rzeczy mają oni dusze policyjne i uśmiechając się do nas słodko, grzebią się w naszym życiu i nagminnie szukają w nim dziury w całym. Jeśli nie tupniemy nogą i nie zażądamy kontroli, jak w przypadku ACTA, to prędzej czy później obudzą nas chłopcy ubrani na czarno, którym właśnie przyszła ochota zweryfikować informacje otrzymane od naszych operatorów. A kysz władzo, a kysz! Wołam – obudźmy się póki czas!
Do prawego
Jerzy Jachowicz
Wielu moich znajomych, przede wszystkim ludzi związanych z teatrem, ubolewa, że państwo ma w nosie rozwój wyższej kultury. Ostatnio zewsząd rozlegają się coraz bardziej dramatyczne apele o zmianę nastawienia władzy wobec potrzeb polskiego teatru jako ważnego fragmentu naszej kultury. Dziwię się jednak trochę naiwności artystów, którzy najwyraźniej nie widzą, do kogo kierują swoje wezwania. Jak mogą bowiem liczyć na dbanie o wyższą kulturę tych, których poziom kultury osobistej sięga okolic magla, a nawet kiosku z piwem? Zarówno w sferze prymitywnego języka, jak i stosowanej przez nich brutalności psychologicznej. Dla których celem głównym jest utrzymanie władzy, a środkiem – poniżanie innych. Co więcej, są przekonani, że wszyscy przeciwnicy polityczni, ale też szarzy ludzie niebędący entuzjastami proponowanych przez nich rozwiązań, nie zasługują na szacunek. Obrażanie zaś i wyśmiewanie rywali jest czymś codziennym. Na nic zdają się słowa oburzenia na takie postępowanie. Misję z pełnym zaangażowaniem wypełnia elita społeczeństwa – rząd wspierany przez parlamentarzystów. Najbardziej aktywni przedstawiciele wybrańców narodu nie przejmują się, a być może nie dostrzegają, że co i rusz depczą dobre obyczaje.
Do tej pory głównie media służyły jako środek, za pośrednictwem którego politycy miotali grubiańskie epitety, obelgi, wyzwiska. Nasz wielki reformator Donald Tusk i w tej dziedzinie przeciera nowe szlaki. Uznał, że to nie media, ale trybuna sejmowa jest najwłaściwszym miejscem do znieważania ludzi, którzy opierają się jego światłym reformom. Pierwszym obiektem ataku premiera w Sejmie stał się szef „Solidarności" Piotr Duda. „Każdy pętak potrafi robić to, co pan" – wykrzyczał Donald Tusk do Piotra Dudy. Nie ma wątpliwości, że słoma wyszła z butów pana premiera, a on sam okazał się prostakiem.