Przegląd tygodnia Mazurka & Zalewskiego
Nie wiemy, kto doradził Palikotowi, żeby nazwał Gowina „katolicką ciotą" czy pojechał do Tczewa i tam zrzucał z mostu kukłę Sławka Nowaka. Pomysł czerstwy, bo wrażenie na tczewianach Palikot zrobiłby, zrzucając ewentualnie samego Sławka. Zabawne było co innego, oto Palikot wypominał przy tym Nowakowi, że nosi drogie garnitury. Jasne, a Palikot to po starszym bratu bistory donasza.
Ostatnio wiele się nasłuchaliśmy o tym, jak eurodeputowani partii wszelakich oszczędzają na dietach i – trzeba przyznać – zrobiło to na nas wrażenie. Absolutnym hitem jest jeżdżenie do Brukseli samochodem, na czym zarabia się – jak zapewniał znajomy europoseł – najmarniej, ale to już zupełnie najmarniej 6 tys. zł na jednym wyjeździe. A że jeździ się co najmniej raz, a często dwa razy w tygodniu, to rekordziści wyciągają jakieś 50 tys. nieopodatkowanych złotych miesięcznie z samych diet. Do tego jeszcze diety na wyjazdy w delegacje zagraniczne, których nie podobna wydać, bo gospodarze i tak wszystko fundują. A jakby komu było mało, to Bruksela w zasadzie nie kontroluje wydawania forsy na biura... Teraz pytanie za sto punktów: który z eurodeputowanych zamieniłby Brukselę na Sejm?
Jednym z rekordzistów w łapaniu diet był ponoć Tadeusz Cymański, ale teraz ma kłopot i strasznie to przeżywa. Otóż nie da się siedzieć w Polsce, budować Solidarnych Ziobrystów sp. z o.o. i cały czas jeździć do Brukseli po forsę. Jak opowiadał nam pewien prawicowy eurodeputowany, Cyma (jak wielu innych) zasuwa więc do Brukseli tak, żeby być przed godz. 22 i podpisać listę, prześpi się, podpisuje drugą listę i znów w samochód. Wot, stachanowiec.