Grząska droga do prawdy
Po dwóch latach rzetelny raport dotyczący katastrofy byłby bardziej katalogiem pytań niż odpowiedzi
Jeśli chodzi o wiedzę dotyczącą wydarzeń z 10 kwietnia 2010 r. na terenie wojskowego lotniska w Smoleńsku, nasza sytuacja jest nie do pozazdroszczenia. Członkowie komisji Jerzego Millera zadowoleni z wykonanego zadania powrócili do życia codziennego (czyli wojewodowania w Małopolsce bądź zasiadania w PKBWL) i nie za bardzo przejmują się sukcesywnym kompromitowaniem ich ustaleń.
Polacy podzielili się na dwa zasadnicze obozy. Pierwszy skłania się ku oficjalnym wersjom przyczyn katastrofy mówiącym o fatalnym splocie niekorzystnych czynników, takich jak mgła, błąd pilota, rosyjski bałagan, trochę nieszczęścia (brzoza), zaniedbania organizacyjne (fatalny wybór lotniska, niedostateczne przygotowanie wizyty). W ich teorii mieszczą się (choć dawno już obalone) – a może nawet zajmują ważne miejsce – zarówno złamanie przepisów przez załogę przy próbie lądowania (której nie było), jak i fatalny wpływ ważnych osobistości na proces decyzyjny w kokpicie (teza obalona, choć obowiązująca w raportach MAK i Millera).