W góry bez szpilek na nogach
Pogawędka z Marcinem Dorocińskim
Jeden weekend – trzy wydarzenia z pana udziałem: premiera „Merylin Mongoł" w Ateneum, z Bogusławem Lindą jako reżyserem, w kinach „Lęk wysokości" Bartka Konopki oraz finał zdjęć do „7 dni" Wojciecha Smarzowskiego. Czuł pan presję?
W „Drogówce" (roboczy tytuł „7 dni", filmu opowiadającego o policjantach – przyp. red.) miałem niewiele dni na planie, a „Lęk wysokości" przeżywałem najmocniej po ubiegłorocznej projekcji na festiwalu w Gdyni, („Lęk..." zdobył tam nagrodę za debiut – przyp. red.). Wtedy nie mogłem się pozbierać.
Mówił pan wzruszony, że była to operacja na własnym sercu.
Bartkowi udało się pokazać na ekranie to, o czym dużo w czasie prób rozmawialiśmy, czego szukaliśmy we własnych doświadczeniach i przeżyciach – sedno relacji, jaką syn może mieć z ojcem. Jeśli po kolejnych projekcjach widzowie przyznawali, że poczuli potrzebę, by porozmawiać z ojcami, to osiągnęliśmy cel.
Czym dla pana jest tytułowy lęk wysokości?
Nie wiem, czy chciałbym o tym mówić.
Bohater filmu to młody inteligent. W sztuce Nikołaja Kolady gra pan ubranego w dresy brutala. Reżyser Linda dobrze potrafi pokierować taką postacią?
Jest niezwykle wymagający, ale też bardzo czujny. Kiedy trzeba, pyta. Umie też krzyknąć. To świetny aktor, więc nie wiemy, kiedy udaje.
W „Merylin Mongoł" gra też Agata Kulesza, z którą stworzyliście genialny duet w „Róży". Teraz będzie podobnie?
Niech ocenią widzowie.
„Naszła, weszła, doszła". Tak, zdaje się, podsumował pan rolę w „Róży"...
Któryś z piłkarzy skomentował w ten sposób strzelenie ważnego gola, chodziło mi o proste określenie dobrze wykonanej pracy.
Piłkarski komentarz to dowód, że piłka w pana życiu wciąż jest obecna czy też że pan jest wciąż w grze?
Cały czas lubię piłkę, jeśli tylko mogę, to w nią gram.