Zdrowie idzie z lasu
Zielarskiego bakcyla złapać łatwo. Wystarczy raz spróbować domowej nalewki na pędach sosny. Nie dość, że leczy, to jeszcze świetnie smakuje
Wiosenne i letnie spacery można wykorzystać na zbieranie liści, kwiatów, korzeni. Nie trzeba być zawodowym zielarzem, żeby skompletować apteczkę na grypę, kaszel, bolące mięśnie czy rozedrgane nerwy. Większość roślinnych medykamentów wszyscy doskonale znamy, rosną niemal pod naszymi nosami. Niejednego z nas babcie kurowały w dzieciństwie syropem z zasypanych cukrem szyszek, czarnym bzem czy lipową herbatą. Na skręcone kostki przykładało się liść babki, a krew na otartych kolanach tamowało kwiatkami krwawnika.
U mnie wszystko zaczęło się prozaicznie. Chciałam kupić dla dziecka ziołową herbatę, bo soki i granulki są upiornie słodkie i sztucznie barwione. W sklepie stanęłam przed korytarzem półek wypełnionych pudełkami. Malinowych znalazłam z dziesięć. Obejrzałam wszystkie, czytając dokładnie skład. Malin w każdej herbatce było jakieś 5 proc., do tego sztuczne aromaty i wypełniacze z innych roślin. Postanowiłam sobie wtedy solennie, że zacznę sama robić soki i napoje dla dziecka.