Kult solarny
Okrągła, 55. rocznica urodzin Donalda Tuska, właśnie minęła wczoraj. Okrągła, gdyż same piątki, wedle tej lubianej przeze mnie „numerologii stosowanej”, która reklamuje, jako najlepszą dla Tuskolandu, „pracę w systemie ośmiogodzinnym” — od ósmej rano, do ósmej wieczorem.
Gwoli pomniejszenia kryzysu i zwiększenia kultu słonecznego. Wszystkie ludy starożytne znały ów kult. W czasach nowożytnych też miał się on dobrze (exemplum Ludwik XIV zwany „Królem Słońce"), a i w czasach nowoczesnych ma się czym chwalić, że wymienię Józefa Stalina zwanego „Słońcem Ludów", Nicolae Ceauşescu zwanego „Słońcem Karpat", czy Kim Dzong Ila, którego zwano „Słońcem Epoki". My też nie mamy się czego wstydzić — naszego umiłowanego przywódcę lud zwie już od lat paru „Słońcem Peru". I nie bez przyczyny, bo zanim jeszcze Donald T. się urodził, już cudowne na lądzie/wodzie/niebie znaki zwiastowały desant figury niezwykłej, zaś poeci tknięci wieszczym jasnowidzeniem pisali hymny ku jego czci, choćby Marian Hemar:
„Demokrata z natchnienia,
z programu, z tradycji —
Dyktator mimo woli, na skutek pozycji.
Dyktator demokracji.
Jeszcze demokrata,
Już dyktator — czasami
tak się właśnie splata. Druga osoba w państwie
w znaczeniu przyjętem:
Zaraz po Panu Bogu,
tuż przed Prezydentem.
« — Narażasz się, zuchwalcze!
Od Boga wszak władza!!».
« — Przecież ja to o Tusku».
« —Aha. To się zgadza»".
„Dyktator demokracji"