Alchemicy albo zawody bez nazwy
Jak można nie pojmować, co oznacza logowanie produktu? Albo co to jest fundusz hedgingowy? No litości!
1 maja po południu trawiłem leniwie makaron w ogródku wspaniałej pizzerii Spokojna 15 w Warszawie, strategicznie ulokowanej między Cmentarzem Powązkowskim a ulicą Kolską, gdzie w stolicy znajduje się izba wytrzeźwień. Mój synek bawił się w piaskownicy, inni synkowie i inne córeczki wyrywały sobie zabaweczki, a popijający piwo rodzice przyglądali się tej sielankowej scenie. Chcąc nie chcąc, podsłuchiwałem ich rozmowy. Gdy gadali o pociechach, rozumiałem wszystko, ale gdy gawędzili o swej pracy, nie rozumiałem absolutnie nic.
Ci ludzie – klasyczni przedstawiciele nowej klasy średniej – byli jak Jerzy Dobrowolski z filmu „Nie ma róży bez ognia". Ich zawody były nowe i jeszcze nie miały nazwy. W każdym razie polskiej. Bez wyjątku obracali się w dziedzinach, które były nowoczesnym odpowiednikiem alchemii. Próbowałem wyobrazić sobie, jak ich wiekowi już rodzice chwalą się nimi przed znajomymi. „Syn jest e... seniorem i e... pozycjonuje e..., do licha nie mam zielonego pojęcia, jak zarabia na życie!". Albo: „Córka pracuje w IT i integruje systemy. Co to jest IT? Nikt nie wie, co to jest IT, nawet ludzie z IT. Ale kocham ją". Albo w odmianie dramatycznej: „Wyrzekłem się dziecka, odkąd zadzwoniło do mnie z pracy, proponując mi wyjątkowy kredyt odnawialny. Tak, pracuje w call center i jest zakałą ludzkości. Nie mogło sobie znaleźć jakiejś normalnej roboty?".