Złoto na parkiecie
Po czterech latach przerwy do gry wraca Santigold. Wciąż eklektyczna i roztańczona, ale chyba jeszcze bardziej ambitna
Naprawdę nazywa się Santi White, ale Gold znacznie lepiej oddaje, jak ciekawą postacią na rynku współczesnej muzyki pop jest ta ciemnoskóra wokalistka. Pierwszą płytę wydała będąc po trzydziestce i okazała się ona tak dobra, że Santi z miejsca zamieniła się w gwiazdę światowego formatu, a na wspólne koncerty zapraszały ją takie postaci jak Björk czy Beastie Boys. I nic w tym dziwnego. Nie jest co prawda wielką wokalistką, ale jej muzyka to rzeczywiście wyjątkowo błyskotliwie opracowany miks stylistyczny, nad którego pomysłowością rozpływają się recenzenci, a po prostu fani doskonale się przy nim bawią.
„Master of My Make-Belive" to w dalszym ciągu bardzo inteligentna, na swój sposób alternatywna muzyka taneczna, z której da się wyłowić, siermiężną elektronikę, dużo reggae i dubu, zimno falowy pop lat 80., trochę etno, przy czym wszystko to podane jest z hiphopową narracyjnością i apetycznym punkowym nerwem. Podobnie jak debiut, tak i tę płytę da się zestawić z tym, co nagrywa M.I.A., tyle że ta ostatnia uważa się za tubę światowej rewolucji, co przekłada się zarówno na teksty, jak i specyficzną gwałtowność muzyki.