Bułki i kawa w brazylijskiej wiosce, gdzie nikt nie umiera
Mel Gibson jest najlepszym przykładem na to, jak bezmyślnie można zniszczyć karierę i życie osobiste.
Jak z hollywoodzkich wyżyn uwielbianego gwiazdora spaść do pozycji aktora, z którym nikt nie chce pracować. Branża warta miliardy dolarów nie może pozwolić sobie na to, by mieć coś wspólnego z antysemitą, rasistą, homofobem i mizoginem.
Ale Gibson próbuje powrócić do gry i w swoim najnowszym filmie znów, jak za dawnych czasów, kreuje twardziela, niedbającego w ogóle o to, czy żyje i gdzie żyje. W dramacie sensacyjnym Adriana Grunberga „Dorwać gringo" Gibson jest kryminalistą zamkniętym w meksykańskim więzieniu, gdzie może przetrwać tylko dzięki pomocy dziewięcioletniego chłopca. Jako twórca scenariusza napisał dla siebie rolę, jaką od lat chciał zagrać i w jakiej chcieli go zobaczyć ci, którzy go zawsze lubili. A także ci, którzy nigdy go nie lubili lub lubić przestali, bo wreszcie mogą obejrzeć go za kratami. Ale to, co w filmie najciekawsze, to samo więzienie, pełne nie tylko więźniów, ale też ich rodzin. Razem z osadzonymi mieszkają ich żony, kochanki, matki... Kwitnie handel – narkotykami i wszystkim innym.