Mam gdzieś całe te mistrzostwa Europy
Młodzi pracownicy po uniwersytetach są zieloni jak trawa na naszych nowoczesnych stadionach
Tak jak można było przewidzieć, euroterroryści przystąpili do zmasowanego ataku. Im bliżej Euro, tym więcej sztucznego podniecenia, infantylnej radości, która jest dopiero przedsmakiem tego przymusowego cieszenia się, z którego pod żadnym pozorem nie można się wyłamać. Euroterroryści już ogłosili, że każdy, kto nie cieszy się z piłkarskich mistrzostw, musi być z PiS. Widać więc nerwowe uśmiechy i pośpiech, by zdążyć chociaż troszkę polubić futbol. Nawet kompletni piłkarscy ignoranci uczą się na pamięć nazwisk piłkarzy, co nie jest łatwe, bo przecież w składzie pojawiły się obco brzmiące nazwiska. I próbują ogarnąć, na czym polega spalony. Ponoć kobietom nigdy to się nie uda. Organizatorzy, trzeba przyznać, idą trochę narodowi na rękę, znieczulając go, a jak twierdzą niektórzy, ogłupiając, powszechnie zrozumiałą i przyjemną pieśnią „Koko koko..." czy jakoś tak. W tej napuszonej atmosferze trudno przyznać, co się naprawdę czuje. Mimo to jednak zaryzykuję. Otóż mam gdzieś całe to Euro. Nie cieszę się, że będzie w Polsce. Mecze obejrzę z zawodowego obowiązku, żeby wiedzieć, co w trawie piszczy (zwłaszcza że tyle razy ją wymieniano, i to za wielkie pieniądze).