Kosmiczna giełda nazwisk
W koalicji wojna sięgnęła gwiazd. Dosłownie. Trwa tam walka o panowanie w kosmosie
Dawno, dawno temu w nieodległej koalicji zapadła decyzja, że Polska też przystąpi do podboju kosmosu. Konkretnie – zgodnie z unijnymi dyrektywami – powoła agencję, która zrealizuje nasze aspiracje kolonialne w odległych galaktykach. A jeszcze konkretniej: zacznie ciągnąć z Unii pieniądze dla naszych uczelni na badania kosmiczne. Agencji nie powołano, gdyż o panowanie w kosmosie pokłócili się Michał Boni z Waldemarem Pawlakiem.
Skutek tej gwiezdnej wojny jest dziś taki, że zamiast ciągnąć z Brukseli, posyłamy tam pieniądze. Składka roczna wynosi symboliczne kilkanaście milionów euro. Był już nawet rozpatrywany kandydat na Luke'a Skywalkera. Miał nim zostać Paweł Poncyljusz. Ma kwalifikacje, bo w zeszłej kadencji był wiceprzewodniczącym polsko-kosmicznego zespołu parlamentarnego (było coś takiego). Gwiezdna wojna się przeciągała, więc Poncyljusz znalazł sobie bardziej przyziemną robotę. Potem narodził się pomysł, aby w kosmos wystrzelić innego dziś bezrobotnego członka tego zespołu, czyli Marka Wikińskiego z SLD, który po przegranych wyborach zaszył się w rodzinnym Radomiu, podejmując kolaborację z tamtejszym reżimem PiS-owskim. Coś z Wikińskim nie zatrybiło i na kosmicznej giełdzie nazwisk znów Poncyljusz kontratakuje.