Krajobraz przed apokalipsą
Inicjacyjny western? Historia końca świata? Powieść o miłości i dojrzewaniu? McCarthy’ego jak zwykle czytać można na wiele sposobów. „Rącze konie” nie są tu wyjątkiem
Cormac McCarthy
Rącze konie
Wydawnictwo Literackie
Człowiek to zwierzę – zdaje się ponuro stwierdzać Cormac McCarthy w każdej swojej książce. Ale nie w sensie: bestia czy bezduszny drapieżca. Człowiek McCarthy'ego jest po prostu istotą wpisaną w naturę jak koń czy drzewo. Może bardziej arogancką, może więcej czującą, może umiejącą te uczucia nazwać, a jednak podobną. W jego świecie nie ma dobra i zła. Jest tylko kwestia przeżycia, którego nie da się ocenić w kategoriach moralności.
To świat, którego rytm wyznacza przyroda – z niej wynikają też jego brutalność, prostota, ale i piękno. Jest on niemal żywcem wyjęty z antropologicznych opisów pierwotnych plemion, bo w gruncie rzeczy do takiego poziomu sprowadziła natura europejskich osadników rozsianych po amerykańskich preriach w XIX w. Z tą różnicą, że wśród plemion wojna i zabijanie są również częścią cyklu natury, osadnicy tymczasem przywieźli na Dziki Zachód ich brutalny, europejski standard. W „Rączych koniach" ten świat właśnie się kończy, a John Grady Cole nie zamierza się z tym pogodzić.