Gdy ucichnie muzyka, włączcie marketing
Zazwyczaj zamykamy każdy numer w idealnej ciszy – o godz. 3–4 w nocy nawet centrum Warszawy jest w końcu miejscem niemal zupełnie martwym.
Chris Ingham
Metallica. Historie największych utworów
In Rock
Tydzień temu jednak tak nie było. Najpierw miasto zatkały korki, co niby jest normą, ale w zeszły czwartek norma ta został mocno przekroczona, później, niemal do świtu, ciągnęły ulicami chwiejnym krokiem długowłose cienie. Co było powodem takiego ich wyroju? Otóż czterech facetów z San Francisco, którzy postanowili zagrać na lotnisku Bemowo utwory sprzed 20 z górką lat.
Metallica ma na pewno sporo zalet. Przede wszystkim spłodziła kilka niezłych płyt, które przedefiniowały na pewien czas spore obszary rocka, pomijając fakt, że sprzedały się w około 100 mln egzemplarzy. Teksty Jamesa Hetfielda – niezbyt może odkrywcze i lotne, ale też całkiem niegłupie myśli o relacjach władza – jednostka, o mechanizmach uzależnień, o wojnie jako indywidualnej tragedii, sprawiły, że przynajmniej w niektórych kręgach wszechobecny dotąd komiksowy satanizm i jarmarczne fantasy stały się najzwyklejszym obciachem. Kłopot w tym, że wszystko, co zespół miał mądrego do powiedzenia – tak tekstowo, jak muzycznie – powiedział do roku 1991. Komicznym paradoksem jest to, że prawdziwie gwiazdorską pozycję muzycy osiągnęli dopiero po tej dacie i utrzymali ją, choć przez dwie kolejne dekady istnienia nie nagrali nic, co miałoby jakiekolwiek znaczenie. Zdają sobie z tego sprawę – nawet promując nową płytę, rzadko grają cokolwiek nowego.