U Nałkowskiej w „Medalionach”…
„Polskie obozy śmierci" – takie słowa wypowiedziane przez prezydenta USA Baracka Obamę wywołały w naszych mediach burzę krytyki.
[...] Dlaczego nikt, zwłaszcza ci, którzy zdawali np. maturę z „Medalionów" Zofii Nałkowskiej (tak jak ja), nie zauważył, że ta pisarka użyła dokładnie takiego sformułowania: „w polskich obozach śmierci" (w rozdziale „Dorośli i dzieci w Oświęcimiu"). Tak się zastanawiam, jaka byłaby reakcja Białego Domu, gdyby doradcy amerykańskiego przywódcy też przeczytali „Medaliony"?
Piotr Cackowski z Gdańska
Tego argumentu po raz pierwszy użył Sławomir Sierakowski, który jedną ręką bierze (od Platformy Obywatelskiej) miliony polskiego podatnika, drugą chętnie promuje to, co polskość obraża i poniża. Ale jest to argument nieprawdziwy, całkowicie wyrwany z kontekstu historycznego. Nałkowska pisała bowiem „Medaliony" tuż po wojnie i tak naprawdę widziała w tym świadectwo nie tyle Holocaustu, ile zbrodni na obywatelach polskich. W jej poruszającej książce nie ma rozróżnienia na ofiary Żydów i nie-Żydów. Użyte więc przez nią, okazjonalnie, sformułowanie o „polskich obozach śmierci" odnosi się nie do geograficznego miejsca, gdzie powstały, a tym bardziej nie do narodowości sprawców, ale do narodowości ofiar. Znaczy tyle, co „obozy, w których ginęli Polacy". Poza tym jej reportaż powstał tuż po wojnie, kiedy nikt, ale to nikt nie mylił podstawowych pojęć i w świadomości świata, zgodnie z prawdą, sprawcami mordów byli Niemcy. Dziś sytuacja jest inna, prawda jest świadomie rozmywana, ofiary są nazywane sprawcami, a wielu Amerykanów i Europejczyków uważa „nazistów" za przybyszów z kosmosu. W tej perspektywie Niemcy stają się jednymi z ofiar, a sprawcy, jeśli już mają narodowość, to polską. Oto różnica. Oto, dlaczego przywoływanie dziś Nałkowskiej jest nieuczciwe.