Hama – miasto duchów
Muzułmanom nie wolno pić alkoholu. Ale my jesteśmy z innego świata. Pijemy whisky, dziękując Bogu, że nas ocalił
Samochód przyjechał dokładnie tam, gdzie kończy się droga. Dalej była już tylko baza rebeliantów z Wolnej Armii Syrii. Potem skały. Widok znacznej ilości broni, brodatych bojowników, ich spokój i poczucie humoru dawały irracjonalne poczucie bezpieczeństwa. Trzech zapakowało się z nami do taksówki. Razem z nami i kierowcą to sześć osób w małym renault. Koszmarny ścisk. – Now our trip really begin (Teraz dopiero zaczyna się nasza podróż) – powiedział Rabee, zaledwie 20-letni bojownik Free Syrian Army (FSA). Chociaż byliśmy już tydzień w podróży po bezdrożach Syrii, Rabee się nie mylił.
Droga do oblężonego miasta
Już po przejechaniu kilku kilometrów wiedzieliśmy, że ani kierowca, ani nasi uzbrojeni przyjaciele nie znali dobrze drogi. Pytali o nią co kilka kilometrów pastuchów, kierowców, kogo popadnie. Po prawie dwóch godzinach dotarliśmy do głównej autostrady Alleppo – Damaszek. To od początku wojny najbardziej pusta droga w Syrii. Lepiej nią nie jeździć, bo dzień i noc pilnują jej żołnierze armii prezydenta Bashara al-Assada. Nasi towarzysze odbezpieczyli i przeładowali broń. Z prawej strony, kilkaset metrów dalej, majaczyły sylwetki czołgów. Gdy byliśmy już na drugiej nitce autostrady, kierowca dodał nagle gazu. Byliśmy pewni, że tak jak wiele razy wcześniej przekroczymy złowrogą highway i wszystko wróci do normy.