Na fali
Dla mieszkańców Kalifornii, Australii czy Hawajów to sport narodowy. Surfing możliwy jest jednak także w Europie, a nawet w Polsce
Najłatwiej zacząć w wodzie sięgającej do pasa. To zresztą dość umowne określenie, bo w chwili nadejścia fali to, co było do pasa, bez problemu potrafi człowieka przerosnąć. Ważne, by wtedy na desce już leżeć, z całych sił wiosłować rękami i dzięki temu nabrać prędkości. Potem pozostaje już tylko stanąć na desce na zgiętych nogach i nie dać się zrzucić do wody. W teorii to bardzo proste. W praktyce – już nie.
Dobra informacja jest taka – nie trzeba lecieć na Hawaje czy antypody, by surfować. Zła – i tak nie obejdzie się bez kilkugodzinnej podróży samolotem. Ale po kolei.
W piance na desce
Stawanie na drewnianej desce po to, by dać się ponieść fali, wymyślili prawdopodobnie mieszkańcy Polinezji wiele wieków temu. Musiało minąć jednak dużo czasu, by zainteresowali się tym także biali. Swoje zrobiła kultura masowa. W drugiej połowie XX w. każdy mieszkaniec zachodniego wybrzeża USA chciał być umięśnionym, opalonym surferem, prowadzącym beztroskie życie na wszystkich plażach świata.