Krajobraz po „Bitwie Warszawskiej”
Hoffman próbował zrobić kino popularne. Tyle że nie miał bohaterów napisanych przez Sienkiewicza
Mecz Polska – Rosja oglądałem w irlandzkim pubie we francuskim Strasburgu i cieszyłem się wraz z przyjaciółmi, że nie przegraliśmy. Atmosferę przed meczem oceniałem jako przesadnie nadmuchaną przez wszystkie strony.
Ale tym, którzy postrzegali najazd rosyjskich kibiców w kategoriach apokalipsy, tyleż przypisywałem przesadę, ile ich rozumiałem. Bo z kolei trudno było znieść atmosferę stężonej dworskości mediów głównego nurtu, którą uosabiała dziennikarka jednej z telewizji prywatnych kwitująca debatę polityków na ten temat szczebiotem: a teraz wszystkie nasze obawy rozwieje pani prezydent Gronkiewicz-Waltz.
Ten mecz to tylko wstęp. Dzięki HBO obejrzałem z gigantycznym opóźnieniem film Jerzego Hoffmana „1920. Bitwa Warszawska". Został on potępiony przez krytykę. Nawet więcej, skoro posypały się Złote Maliny za najgorsze role, a szyderstwom nie było końca.