Co dalej z Polskim Związkiem Piłki Nożnej?
Gdy się słucha prezesa Grzegorza Laty, można doznać szoku. Mamy do czynienia z kimś, kto w razie jakiejkolwiek krytyki przypomina o swojej pełnej autonomii. Politycy? Niech się nie wtrącają. Media? Mogą sobie poszumieć.
Jednakże ten samowładny mąż w sferze swojego władztwa jest absolutnie bezsilny. On i jego koledzy z zarządu PZPN robili, co mogli, ale co mogą poradzić na to, że polscy piłkarze grają, jak chcą? Czyli niewystarczająco dobrze. To wizja infantylna. Ale prezes PZPN może ją głosić bezkarnie. Stoi na czele skrzyżowania stowarzyszenia i firmy. Jest to perpetuum mobile: jego byt podtrzymują opłaty za transmisje telewizyjne, bilety na mecze, wpłaty sponsorów, datki od klubów. Nawet gdyby państwo chciało tę chorą strukturę częściowo znacjonalizować, w imię interesu polskiej piłki, w ostateczności natknie się na opór europejskiej i światowej czapy: UEFA i FIFA. A ponieważ PZPN istnieje po to, abyśmy uczestniczyli w europejskich i światowych rozgrywkach, groźba wykluczenia z nich Polaków zamyka sprawę. Najsensowniejsza rządowa akcja, najgroźniejszy projekt ustawy tego nie przerwą. To fenomen: nawet gdy ta firma działa jak najgorzej, nie ma na nią, inaczej niż na każdą inną, bata. Przecież i tak pójdziemy na mecz albo włączymy telewizor. Od dawna głoszę niepopularny pogląd: jakimś kluczem mógłby tu być tylko bojkot. Ale kto go ogłosi? Przecież zaczynają się eliminacje mundialu. Znowu będziemy chcieli mieć nadzieję.