Alfabet leminga
Jak to się zaczęło? Jakim cudem te małe, sympatyczne ni to chomiki, ni świnki morskie stały się symbolem wielkiej grupy społecznej? Ba, i to grupy rządzącej!
Gej – wesoły znajomy z wyższych sfer, którego warto mieć na > fejsie, bo pozna z kimś fajnym z Maanamu, „Tańca z gwiazdami" lub komitetu honorowego Bronka, co zresztą na jedno wychodzi. Gdy nie ma geja, może być Żyd, lesbijka, szaman tradycyjny (smaży się w saunie szamańskiej, wcina grzyby i jara trawę), wegetarianin, naturysta i dyslektyk. Jeśli się nic nie trafi, to może być alergik, byle miał dużo alergii, najlepiej pokarmowych i stale o nich opowiadał przy jedzeniu.
Gnoczczi – makaron, który wygląda jak kopytka. Jedzą go ci, którzy mają kredyt większy niż pół bańki.
Hipsterzy – subkultura młodych, zamożnych mieszczan, niekoniecznie lemingów w dziadowskich ciuchach i z brodami. W powyższym opisie nie zgadza się niemal nic: młodzi hipsterzy, jak swego czasu zetesempowcy, są koło czterdziestki; ich największym majątkiem jest kredyt we > frankach, a większość życia spędzili na wsi tudzież w miasteczku zaludnionym rzadziej niż plac miejski z Piaseczna w godzinie szczytu. Nawet dziadowskie ciuchy są starannie wyselekcjonowane z najnowszych kolekcji. Prawdziwe mają tylko brody.
Ikea – świątynia lemingów. Spotykają się tam co niedziela na klopsikach szwedzkich lub sałatce z krewetek. W Nowy Rok przypada odpust – rozpoczyna się wielka promocja.
Kaczafi – złowrogi gnom, który chce zabrać lemingom ich > aurisy i > smartfony oraz zamknąć > Ikeę.
Kasia – może być Cichopek albo Tusk. Ikony.
Korpo – miejsce pracy, gdzie na szczęście prawie wszyscy też są ze wsi. Kawa jest za darmo, a jeśli się ma ze dwa szkolenia dziennie, to można tyle orzeszków oraz herbatników zjeść i pepsi popić, że na > lunch już ani zeta nie trzeba wydawać. Korporacje zajmują się wydawaniem toyot, > smartfonów, kart na siłownię i do Lux Medu.
Lunch – zwany też lanczykiem. Okazja, by wyrwać się z > korpo do prawdziwej restauracji, zjeść zestaw za 11,99 zł i poplotkować o Sebastianie z marketingu, który odrzucił nasze zaproszenie na fejsie. Pewnie pedał.
Leminżyce – samice lemingów. Jak twierdzi pewien wieloletni badacz ich zwyczajów i autor tego określenia, na leminżyce nie działają dotychczasowe, sprawdzone metody podrywu. Nie da się zaimponować im ani podróżami, ani oczytaniem, ani wreszcie elokwencją. Jedyny sposób – na właściciela firmy konsultingowej na Jersey. Wymaga to pewnego wysiłku, bo trzeba uprzednio przygotować odpowiednią stronę internetową, inaczej leminżyca pod pozorem wizyty w toalecie zdemaskuje nas, guglując rzekomą firmę w swym > smartfonie.
Liposukcja – tak się kończy przedawkowanie lanczyków przy niedomiarze > nordic walkingu. Na odsysanie tłuszczu lemingi udają się do gabinetów z półdarmowymi karnetami z Groupona.
Maj – zaczyna się dwutygodniowym długim weekendem, którego pierwszy dzień można spędzić na kitesurfingu. Resztę weekendu z nogą w gipsie spędza się na wrzucaniu zdjęć z kitesurfingu na > fejsa.
Młodzi wykształceni z wielkich miast – krew z krwi i kość z kości lemingów, elita narodu. Lemingi małomiasteczkowe marzą o tym, by kiedyś wejść do krainy wiecznego szczęścia, w której wszyscy mają białe > yarisy (marzenia trzeba stopniować), służbowego > smartfona i opaleniznę z Hurghady, a do Końskich wpada się tylko na > weekendy.
Mohery – rodzice i dziadkowie lemingów. Obciach gorszy niż > Polsat.
Nordic walking – łażenie po mieście lub lesie z kijkami z Decathlonu i z angielską nazwą. Jeden z ulubionych sportów lemingów. Naprawdę wysportowane lemingi tym jednak gardzą i wybierają maraton.
Open'er – jeździ się tam z wystanym w kolejce zaświadczeniem uprawniającym do uratowania Polski przed > Kaczafim.
Osiedle strzeżone – strefa Schengen. Mohery nie dostają wiz. No chyba że teściowa z Działdowa przyjechała dziecka popilnować.
Pinglish – język nabyty lemingów powstały w wyniku ucywilizowania polszczyzny. Cywilizowanie polszczyzny przebiega w wyniku absorpcji nazw zawodów (sales manager, sales representative, > account) oraz zwrotów w rodzaju „see you", „love you" i „fuck you".