Luksus biedny i bogaty
Haute couture, wielkie krawiectwo francuskie, nie przejmując się kryzysami, uprawia ten ginący gatunek sztuki. Na suknię w cenie samochodu wciąż są chętni
Czy w czasach, gdy ciuch z zeszłego roku wydaje się wykopaliskiem, haute couture, rezerwat ręcznego szycia, ma jeszcze sens? Suknie z prawdziwymi perłami, brugijskimi koronkami, nad którymi pracuje się dziesiątki godzin i które kosztują olbrzymie pieniądze... Kto to nosi?
W Paryżu, gdzie dwa razy do roku – w styczniu i w lipcu – odbywają się pokazy największych krawców świata, nikt sobie takich pytań nie zadaje. Haute couture to dla Francuzów wartość stała, niepodlegająca dyskusji, której za żadne skarby nie daliby sobie wydrzeć. Chluba narodowa, część historycznej spuścizny, która również, co istotne, generuje sporą część dochodu narodowego. Paryż jest przecież wciąż stolicą i eksporterem know-how mody.
Rezerwat dawnej sztuki szycia. Może bardziej rezerwacik, bo jak nazwać tych kilkanaście warsztatów, gdzie nie używa się maszyny do szycia, gdzie, jak na obrazach Vermeera, nad swoją robotą ślęczą hafciarki i koronczarki? Gdzie używa się tkanin, jakich nie dostanie się w żadnym sklepie, bo robione są na specjalne zamówienie.