Jutro Londyn, jutro Meksyk
W życiu jest tysiąc okazji, by się przekonać, jakie to szczęście mieć mądrych rodziców. Ja najbardziej pamiętam to, co stało się w październiku roku 1968.
Telewizja była wówczas czarno-biała, miałem 13 lat i chodziłem nieprzytomny z emocji oraz niewyspania, bo Meksyk jest daleko, a tam właśnie zaczynały się igrzyska olimpijskie. Ojciec mógł telewizor zgasić i wysłać mnie do łóżka, ale zamiast tego poszedł do szkoły i powiedział dyrektorowi mojej podstawówki: „Przez dwa tygodnie dajcie mu spokój, on wszystko nadrobi, a teraz jest w Meksyku".
Te 14 dni pamiętam, jakby to było wczoraj. Kiedy niedawno zobaczyłem dokumentalny film z tych igrzysk, okazało się, że Bob Beamon i mdlejący Andrzej Badeński zostali ze mną przez 44 lata. To był pamiętny rok: inwazja na Czechosłowację, paryska wiosna barykad i ta niesamowita olimpiada, pierwszy raz dostarczona do domu przez telewizję na żywo. Nawet teraz, gdy patrzę jak Tommie Smith i John Carlos stoją na podium z wyciągniętymi w górę pięściami w czarnych rękawiczkach, przechodzą mnie ciarki. Jest takie sławne zdjęcie, gdy nazajutrz wyrzucają ich z wioski olimpijskiej: biały, łysy facet pokazuje im palcem, gdzie są drzwi. To zdjęcie mówi więcej o tym, jak zmienił się świat, niż socjologiczne rozprawy i dzieła historyków. Potem idolami Ameryki byli Carl Lewis, Michael Jordan i Tiger Woods, by wspomnieć tylko najważniejszych.