Król nie umiera nigdy
Przypadające na 16 sierpnia 35-lecie śmierci Elvisa Presleya wzmaga zainteresowanie jego muzyką i fenomenem legendy. Rosną też wpływy na kontach spadkobierców i zarządców majątku idola
Na liście magazynu „Forbes" Elvis Presley długo dominował wśród najbardziej dochodowych zmarłych gwiazd show-biznesu, ba – konkurował z żyjącymi. Dopiero od dwóch lat wyprzedza go Michael Jackson. W zeszłym sezonie scheda po królu muzyki pop wygenerowała 170 mln dol., gdy po Presleyu – 55 mln, a po Johnie Lennonie – 12 mln. Te wyniki potwierdzają aktualność sformułowanego kilkadziesiąt lat temu przez Irvinga Berlina hasła: „There is no business like show-business", czyli „Nie ma biznesu lepszego od rozrywki". W tym świecie śmierć kończy jedynie karierę estradową, bo kariera finansowa dopiero się rozkręca.
Ta zasada w pełni sprawdza się w przypadku Presleya. Tajemnica imponująco trwałej popularności piosenkarza tkwi przede wszystkim w ogromnej atrakcyjności jego przebojów, których w oryginalnym wykonaniu lub w zupełnie nowych interpretacjach słuchają i przy których tańczą kolejne pokolenia.